Wszyscy
cieszyli się szczęściem narzeczeństwa, które z każdym
dniem wydawało się być szczęśliwsze, choć było to niemożliwe.
Pearl widziała, jak na siebie patrzyli, jak szeptali coś do siebie
i uśmiechali się porozumiewawczo. Widząc te momenty po prostu
odwracała wzrok i zaciskała mocno dłonie. Ich szczęście było
dla niej ważne, cieszyła się razem z nimi, ale jednocześnie
pozostawało w sercu to dziwne uczucie, które nie była w
stanie zgasić. Zazdrościła siostrze, jednocześnie czując się
ostatnią ofiarą losu, że tak łatwo dała się nabrać i oddała
serce Jeremy'emu. Ślub był wspaniałą okazją, aby przypomnieć
sobie, jaka była szczęśliwa z nim, przez parę dni. To minęło już
dawno, przeleciało i skończyło się z głośnym łoskotem. Nie
miała na to wpływu, ponieważ nie spodziewała się, że wszystko
zostanie zakończone w ten sposób.
Otrząsnęła
się z myśli i po raz kolejny przymierzyła sukienkę. Zwiewna
kreacja na cieniutkich ramiączkach w niebieskim kolorze, obszyta
była na dekolcie cekinami, które kończyły się koronką,
rozciągającą się na całe plecy. Zamek znajdował się z boku, ładnie schowany pod materiałem. Buty miały jaśniejszy kolor, na wysokiej
platformie, z niedużą kokardką nad okrągłym wycięciem
ukazującym z francuskim maniciure paznokcie. Wesele było już
jutro, więc dziś tylko sprawdzała ogólny efekt. Nadal
zastanawiała się nad fryzurą.
Do
pokoju cicho weszła mama, z którą na powrót zaczęła
mieszkać. Wolała zostawić narzeczeństwo samych sobie, zwłaszcza,
że ich przedślubna euforia momentami była uciążliwa.
-
Pięknie w niej wyglądasz - powiedziała, widząc ją w sukience.
Pearl uśmiechnęła się do matki i spojrzała jeszcze raz w lustro.
Musiała przyznać jej rację, choć nigdy nie zastanawiała się
nad swoim wyglądem, dziś jednak musiała przyznać, że wyglądała
ładnie.
-
Denerwuje się jutrzejszym dniem - mruknęła, przygładzając
kreację na dole. Strój kończył się w połowie uda.
-
Dlaczego? Twoja siostra wychodzi za mąż, nie ty. Wszystko pójdzie
dobrze - zapewniła ją matka, ale Pearl jakoś nie bardzo chciała w
to wierzyć. Od kilku dni miała wrażenie, że narzeczeństwo coś
przed nią ukrywa, szepczą po cichu, urywają gorączkowe rozmowy,
gdy tylko wchodziła do pokoju lub do salonu. Denerwowało ją to,
ale uznała, że może Can i Bobbie po prostu coś planują i nie
chcą nikomu tego zdradzić. Nie miała prawa ich pytać o to, więc
podobne zachowania zbywała po prostu wzruszeniem ramion.
-
Mam nadzieję. Mamo... Co z ojcem? - zapytała nagle, uważnie
wpatrując się w kobietę.
-
A co ma być? Candice, mimo że go nienawidzi pozwoliła mu przyjść
pod warunkiem, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
-
Kochasz go? - zapytała jeszcze.
-
Nie wiem, już tak dawno go nie widziałam... Nie mam pojęcia,
skarbie, ale obawiam się, że tak. - Popatrzyła na nią bezradnie i
wzruszyła ramionami. Pearl bała się, że i ją coś takiego czeka.
Czyżby była skazana na samotniczy tryb życia ze złamanym sercem?
Oby nie. Nie chciała wciąż kochać człowieka, który nawet
nie dał jej szansy.
***
Kościół
przygotowano już we czwartek, jedynie kwiaty rozwieszono tuż przed
ceremonią, by były świeże. Wszystkiego dopilnowała Pearl, która
zmagała się jeszcze z ostatnimi skutkami po szalonym wieczorze
panieńskim. Bolała ją trochę głowa i czuła się nieco
osłabiona, ale pocieszyła się tym, że każda z obecnych na tym
przyjęciu dziewczyn również nie wyglądała zbyt świeżo. A
teraz wszystkie siedziały w bocznej nawie, jak najdalej od światła.
-
Limuzyna już przyjechała? - zapytała Pearl, która była
wcześniej w kościele, aby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim
miejscu. Zadzwoniła do matki, która obiecała dać znać,
jeśli będą wyjeżdżać. Dochodziła godzina trzynasta, a Candice
jeszcze nie było. Ślub miał rozpocząć się za dziesięć minut.
Spojrzała na Roberta, który nie potrafił ukryć
zdenerwowania, także jego drużba: Regan Warren wydawał się być
nieco poddenerwowany. Poznała go dziś z samego rana i z miejsca go
polubiła. Był zabawny, błyskotliwy i przede wszystkim – był
wolny. Mogła więc trochę z nim poflirtować.
-
Jeszcze nie, ale zaraz będziemy – powiedziała matka nadzwyczaj
opanowanym tonem. Ona szalała tu z niepokoju, a jej własna
rodzicielka nawet nie wykazała cienia zniecierpliwienia. To było
coś niesamowitego!
-
To się pośpieszcie w końcu! - warknęła do słuchawki i
rozłączyła się. Przyłożyła dłoń do czoła i zerknęła na
panów stojący pod ołtarzem. Podeszła do nich.
-
Nie denerwuj się, młoda! - zawołał Bobbie i posłał jej
pokrzepiający uśmiech. Pearl spojrzała na niego z wysoko uniesioną
brwią.
-
I kto to mówi? Candice jeszcze nie przyjechała i nie wiem,
kiedy ma zamiar to zrobić. Ślub zaraz się zacznie, a panna młoda
nadal jest w mieszkaniu. Co jeszcze się wydarzy? - zapytała
zrezygnowana. Spóźnienie jej siostry w sumie nie było niczym
złym, ale Pearl, która pilnowała, aby wszystko było zapięte
na ostatni guzik, odczuwała z tego powodu ogromną irytację. Nie
podobało jej się, że Candice spóźnia się na własny ślub!
-
Myślę, że jeszcze wiele rzeczy – powiedział z tajemniczym
uśmieszkiem przyszły pan młody i zerknął na zegarek. Zmarszczył
brwi i westchnął, rozglądając się wokół bezradnie.
Goście, którzy przybyli tłumnie do kościoła najwidoczniej
zrozumieli, że coś jest nie tak, bo zaczęli wiercić się na
swoich miejscach i coś szeptać między sobą. Pewnie sądzili, że
wybuchnie jakiś skandal z udziałem Candice.
-
Masz obrączki? - zwróciła się do Regana, który stał
nieopodal i przyglądał im się z nikłym uśmiechem na ustach.
Ubrany w czarny garnitur prezentował się wspaniale, choć nie był
tak przystojny jak Bobbie.
-
Mam. Odnoszę wrażenie, że stresujesz się bardziej niż nasz pan
młody – powiedział ze śmiechem. Pearl pokręciła głową.
-
Ja nie jestem zestresowana, ja jestem zirytowana – mruknęła. -
Moja siostra nigdy się nie spóźnia! Nigdy! Coś musiało się
stać. Dlaczego limuzyna jeszcze nie przyjechała?
-
Nie gdacz tyle – upomniał ją żartobliwie Whitmarsh i spojrzał
na zegarek.
-
Nie wiem, co cię tak bawi!
-
Już są! - zawołał Regan i pobiegł do zakrystii, aby poinformować
księdza o przybyciu panny młodej.
Pearl
wraz z Robertem odwrócili się do tyłu. Kątem oka dostrzegła
matkę, która szybkim korkiem i w miarę cicho skradała się
do przedniej ławki, aby zająć miejsce obok rodziców
Bobbiego. Kątem oka dostrzegła, że po lewej stronie ktoś otworzył
drzwi, a potem szybko wszedł na chór. Po chwili rozległ się
wszystkim znanym Marsz Mendelsona.
Goście
zaczęli odwracać głowy i przyglądać parze, która właśnie
powoli wkraczała po czerwonym dywanie do kościoła. Tuż przed
panną młodą dreptały dwie dziewczynki w zielonych sukienkach i
sypały kwiatami z przodu. To był jej pomysł, aby drogę do
Bobbiego usłać różami. Can zgodziła się na to bez
wahania. Zerknęła na szwagra, który stał dumnie wyprostowany. Uśmiechał
się szeroko, a jego usta drżały, natomiast oczy zwilgotniały.
Niemożliwe, że ten mężczyzna się wzruszył. A jednak. Łzy,
które zaświeciły się w jego oczach sprawiły, że i ona
sama poczuła nagle wzruszenie. Spojrzała na przyszłą panią
Whitamrsh i zamarła. Tuż obok jej boku szedł mężczyzna, którego
nigdy w życiu się nie spodziewała ujrzeć. Nawet już przestała
śnić, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Starsza siostra trzymała go
pod rękę i kroczyła powoli. Pearl jednak nie widziała nic, prócz
Jeremy'ego, który pojawił się nie wiadomo skąd i z
niepewnym wyrazem twarzy oddawał Candice Bobbiemu. Potem odwrócił
się do niej i spojrzał jej w oczy, głęboko, aż poczuła jak jej
serce zamiera na chwilę, a potem znów zaczyna bić, jakby
dopiero teraz uczyło się funkcjonować. Natychmiast poczuła gorąco
i jednocześnie przeszedł ją zimny dreszcz.
Był
tu, stał metr dalej, trzymał się na uboczu. Czuła na sobie jego
wzrok. Jednak była zbyt zszokowana, aby spojrzeć na niego. Bała
się, że jeśli zerknie w jego stronę, Jeremy nagle zniknie, znów
pozostawiając po sobie kolejną wyrwę w rannym sercu. Tym razem
jednak nie zrobi sobie niepotrzebnej nadziei, nie pozwoli sobie
złamać serca. Jeśli Jeremy tu przejechał, to najpewniej tylko po
to, aby osobiście złożyć życzenia parze młodej. Przekonana o
tym, starała się zabić w zarodku rosnącą nadzieję. Złamał ci
serce, idiotko, upominała się w myślach. Wyrzucił z zamku i z
życia, nie rób sobie nadziei, on cię nie chcę. Powtarzała
to, jak mantrę, aż poczuła ogarniający ją gniew. Gdyby nie to,
że znajdowali się w kościele, pewnie rzuciłaby w niego bukietem
kwiatów, które trzymała w dłoniach i odeszła od
niego.
Musiała
jednak wytrzymać całą ceremonię. Wokół powoli rozlegały
się ciche szlochy. Płakała pani Whitmarsh oraz jej matka, płakały
również inne panie i przyjaciółki Can, Pearl również
uroniła łzy. Nie była w stanie wytrzymać. Widząc suknie starszej
siostry zapragnęła mieć taką samą. Też chciała ubrać się w
koronki i muśliny, i składać przysięgę ukochanemu mężczyźnie.
Wstrzymała
oddech, gdy ceremonia dobiegła końca, a kapłan błogosławiąc
parze pozwolił im na pocałunek. Wypuściła z głośnym
westchnieniem powietrze i poczuła pod powiekami nową falę łez.
Wtedy dotarł do niej delikatny zapach męskich perfum. Odsunęła się
instynktownie od Blackbourna i spiorunowała go wzorkiem. Jego mina
świadczyła o tym, że jej zachowanie było dla niego zaskoczeniem,
-
Coś nie tak? - zapytała, czując narastającą falę goryczy.
Uśmiechnęła się do niego złośliwie i ruszyła za młodą parą,
która poszła, aby podpisać odpowiednie
dokumenty. Kiedy znalazła się w zakrystii, Can i Bobbie patrzyli na
nią zmieszani. - To wasza sprawka! - powiedziała tylko i odwróciła
się do nich, aby złożyć na papierze swój podpis. Dlatego w
ostatnich dniach tak dziwnie się zachowywali! Dlatego Can się
spóźniła! Jeremy postanowił przyjechać i woleli utrzymać
to przed nią w tajemnicy, aż do samej ceremonii. Poczuła się urażona
ich zachowaniem. Miała zamiar wyjść, gdy zatrzymał ją wesoły
głos Regana, który chyba nie bardzo wiedział, co się
działo.
-
Hej, a co z całowaniem? Drużbowie też powinni! - Wyciągnął w
jej stronę ramiona, a Pearl ze śmiechem podeszła do niego i
pozwoliła się pocałować. Było tylko lekkie muśnięcie, nic
więcej. I na swoje nieszczęście nie poczuła nic więcej.
Spojrzała w oczy mężczyzny, lecz on jedynie uśmiechnął się do
niej i objął ją w pasie. Zanim wyszli z niewielkiego
pomieszczenia, kapłan złożył im gratulacje, pobłogosławił i
życzył dużo szczęścia. Kiedy w końcu cała czwórka
pojawiła się na placu kościelnym, otoczyli ich goście. Ustawili
się w kolejne, aby składać im życzenia, obsypywać ryżem,
drobnymi pieniędzmi i słodyczami. Pearl stała obok panny młodej i
dobierała od niej bukiety kwiatów, które dostawała.
Również matka służyła pomocą.
Cała
zesztywniała, gdy przyszła kolej na Jeremy'ego.
-
Tak się cieszę, że tu jestem – powiedział chropowatym głosem.
Pearl poczuła ucisk w gardle i łzy pod powiekami. Niech ten dzień
szybko się skończy, pomyślała i zacisnęła dłonie na bukietach. Nadal reagowała na jego głos tak, jak poprzednio –
nic się nie zmieniło. Miała ochotę usiąść i przy wszystkich
wybuchnąć głośnym płaczem. Nie słyszała, co Jeremy życzył
parze młodej, ponieważ krew szumiała jej w uszach. Ocknęła się
dopiero wtedy, gdy podszedł do niej. Spojrzała na niego
beznamiętnym wzrokiem, czując ból w sercu, z którym
zmagała się po powrocie do domu. Jak mógł tak po prostu
przyjechać tu? Jak mógł?!
-
Pięknie wyglądasz – powiedział cicho. Siłą woli musiała się
powstrzymać, by nie rzucić mu się w ramiona i zalewając rzewnymi
łzami, wyznać mu, co czuje.
-
To wszystko? - zapytała drżącym głosem. Im szybciej zniknie jej z
oczu, tym lepiej dla niej... Przynajmniej nie zrobi z siebie
pośmiewiska i nie rozpłaczę się pośród tłumu gości. -
Tamujesz ruch! - warknęła w końcu, gdy Jeremy nie ruszał się z
miejsca. Zaskoczony spojrzał za siebie.
Dostrzegł kilka osób, które niecierpliwie czekały na
swoją kolejkę.
-
Przepraszam – mruknął tylko i odszedł. Pearl powiodła
spojrzeniem za nim. Westchnęła i zerknęła na parę młodą.
Napotkała badawcze spojrzenia małżeństwa i spiorunowała ich
wzrokiem. Nie odezwała się jednak ani słowem, nie chciała w tej
chwili poruszać problemu, jakim okazał się przyjazd jej
ukochanego.
Życzenia
w końcu dobiegły końca. Goście oraz para młoda skierowali się na parking. Młode małżeństwo wsiadło do białej
limuzyny przystrojonej różowymi różami. Z przodu na
masce z kwiatów ułożono wielkie serce, a w środku
naklejono zdjęcie pary młodej. I takim właśnie pojazdem ruszyli
do restauracji, w której miało odbyć się przyjęcie.
Pearl
siedziała niedaleko siostry i czekała, aż nadejdzie jej kolej, aby
przemówić. Denerwowała się, ponieważ nigdy nie występowała
przed tak liczną publicznością, nawet jeśli ona składała się z
rodziny, znajomych i przyjaciół. Kiedy nadeszła jej kolej,
poczuła na sobie wiele par oczu, jednak tylko jedna niemal wytrąciła ją z
równowagi. Wzrok, który mącił jej myśli i wybijał z
rytmu, wzrok, który wypalał ślady na skórze i
rozgrzewał ją od środka. Wzrok Jeremy'ego. Przez cały rok
walczyła z uczuciem i bólem, i sądziła, że już się go
pozbyła, lecz jego przyjazd obrócił wszystko wniwecz. I na
kogo powinna być bardziej zła? Na siebie za to, że jest taka słaba
i nie zapomniała Blackbourna, choć złamał jej serce? Czy może
powinna być zła na Jeremy'ego, który po roku milczenia
postanowił zjawić się na ślubie Bobbiego i zburzyć mury, które
skrupulatnie wznosiła wokół siebie? Nie miała jednak czasu
zastanawiać się nad tym, ponieważ przyjęcie powoli się
rozkręcało i musiała wszystkiego dopilnować. Razem z Reganem
poprowadzili pierwszą godzinę przyjęcia, a potem mikrofon i całą
resztę oddali ciotce Frankie, która nie dość, że ubrała
się w kolorowe szaty, to jeszcze była już lekko podchmielona,
dzięki czemu nie opuściła ją odwaga i rozbawiła towarzystwo.
Po
pierwszym tańcu młodych, krojeniu tortu i reszcie, nastał czas na
ogólną zabawę. Pearl bawiła się doskonale, dopóki
nie napotkała badawczego spojrzenia Jeremy'ego. Szybko przeszła jej
ochota na kolejny kawałek tortu.
-
Zatańczysz ze mną? - usłyszała nagle głos Regana nad uchem. Z
ulgą przyjęła jego propozycję i trzymając się kurczowo jego
dłoni, poszła z nim na parkiet. Czuła na sobie wzrok Blackbourna.
Od ich krótkiej wymiany zdań pod kościołem, mężczyzna nie
zbliżył się do niej nawet na krok, co jednocześnie zirytowało ją
i sprawiło ulgę. Sama nie wiedziała, czego bardzo chciała:
świętego spokoju, czy może jego natarczywej obecności? Jedno było
pewne, miała kompletny mętlik w głowie. Jeśli jego obecność
działała na nią w ten sposób i to po roku czasu, to nie
chciała nawet wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby spróbował
ją dotknąć. Nie, zdecydowanie wolała nie wiedzieć, co się
stanie.
-
Ten facet z blizną na pół twarzy... Ciągle cię obserwuje.
Mam z nim porozmawiać? - zapytał, uśmiechając się do niej
radośnie. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, ale w końcu
potrząsnęła głową.
-
Nie, nie musisz. Dam sobie z nim radę – mruknęła tylko i
przysunęła się do niego bliżej. Westchnęła jednak, ponieważ w
ogóle nie zareagowała na bliskość tego mężczyzny.
-
Mam wrażenie, że się znacie...
-
Odbijany! - usłyszała nagle. Obejrzała się i ujrzała ojca, który
trzymał się na uboczu. Skrzywiła się nieznacznie i niechętnie
poszła w ramiona ojca. Była cała sztywna i nic nie było w stanie
tego zmienić. Parę dni przed ślubem spotkała się z nim, lecz
czuła się skrępowana w jego obecności, jakby miała do czynienia
z zupełnie obcym człowiekiem. Ale czyż tak nie było?
-
Nigdy nie kochałeś mamy, prawda? - zapytała nagle i ukradkiem
spojrzała, jak Bobbie i Jeremy o czymś rozmawiają. Wstrętny
intrygant, pomyślała wściekła. Jak tylko dorwie w swoje ręce
szwagra, zaraz pożałuje wszelkich konspiracji za jej plecami.
-
Nie, nie kochałem – odpowiedział z westchnieniem i spojrzał na
nią przepraszająco. - To jednak nie oznacza, że jest ona mi
całkiem obojętna. Była i jest piękną kobietą, ale ja...
Posłuchaj mnie, Pearl. Jeśli będziesz kiedyś z mężczyzną i
poślubisz go tylko ze względu na pociąg fizyczny, to od razu cię
postrzegam: wasze małżeństwo nie przetrwa. Nie ważne, jak lubisz
tego mężczyznę, pożądanie wygaśnie, a ty będziesz czuła, że
się dusisz.
-
A co, jeśli będziemy mieli dzieci? Je także mam opuścić? Mam
postąpić tak jak ty?! - warknęła, zrobiła to zbyt głośno,
ponieważ kilka osób spojrzało w ich stronę.
-
Nie, nie chcę, abyś popełniła mojego błędu. Dzieci są
najważniejsze. Byłem młody i głupi. Odszedłem od was,
zignorowałem. Myślałem, że tak będzie lepiej. Nie było. - Jego
udręczony i smutny wyraz twarzy sprawił, że zaczęła mu nagle
współczuć. - Pamiętaj, skarbie, miłość jest
najważniejsza, nią kieruj się w życiu.
-
A jeśli... - zaczęła, lecz urwała gwałtownie i zerknęła na
Jeremy'ego, który nagle wstał i zaczął kierować się w jej
stronę. Przełknęła gwałtownie ślinkę i spojrzała na ojca,
który uśmiechał się do niej szeroko. - To ty poszedłeś na
chór, gdy Candice wchodziła do kościoła, dlatego Jeremy ją
prowadził do ołtarza.
-
Tak, masz rację. Nie chciałem tego robić, bo pragnąłem
poprowadzić ją do ołtarza, lecz ten młody mężczyzna powiedział,
że mam jeszcze jedną córkę, która również
stanie na ślubnym kobiercu...
Pearl
szarpnęła się nagle do tyłu i odwróciła się na pięcie
nie mogąc znieść słów ojca. I z kim miałaby wziąć
ślub?! Wszystko w niej krzyczało i płakało. Jeremy złamał jej
serce, ale mimo to przyjechał na ślub przyjaciela, choć wiedział,
jaki ból jej sprawił rok wcześniej.
Chłodne
powietrze orzeźwiło ją i sprowadziło na ziemię. Usłyszała za
sobą kroki. Nie odwracała się. Pognała na parking taksówek,
aby uciec stąd jak najdalej.
-
Pearl! Pearl, błagam, zatrzymaj się! - znajomy i jakże ukochany
głos, sprawił, że automatycznie zatrzymała się w miejscu. Nie
odwróciła się jednak, brakło jej na to odwagi i sił. -
Pearl...
-
Czego chcesz, ty cholerny egoisto?! - wykrzyczała nagle i z płonącym
od złości wzrokiem odwróciła się w jego stronę.
-
Muszę z tobą porozmawiać – zaczął cicho, a w niej wszystko
nagle zapłonęło z tęsknoty. Pragnęła, aby ją objął,
pocałował i obiecał, że już nigdy więcej jej nie opuści. Nigdy
więcej.
-
O cały rok za późno – odpowiedziała, siląc się na
spokojny ton, choć wszystko w niej drżało.
-
Wiem. Spieprzyłem to... Wiem to już... Wiem też, że nigdy mi tego
nie wybaczysz, ale jeśli jest cień nadziei, to ja będę walczył,
do ostatniego tchu, ale nie poddam się i zrobię wszystko, abyś mi
w końcu wybaczyła.
-
Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego dziś nagle tego pragniesz? Miałeś
szanse, nim wyjechałam. Wyrzuciłeś mnie ze swojego zamku i życia,
nie chciałeś mnie...
-
Nie! To nie prawda, skarbie, proszę nie mów tak... Owszem,
prosiłem, żebyś wyjechała, ale pragnąłem, abyś została ze
mną, na zawsze. Bałem się jednak, że jeśli pozwolę ci zostać,
ty po pewnym czasie znudzisz się życiem w Crathes i wyjedziesz.
Zostawisz mnie, a tego bym już nie przeżył – mówił
szybko, drżącym od emocji głosem. Pearl czuła, że była w
podobnym stanie. Jednak nic nie było w stanie zagłuszyć rodzącej
się nadziei. Jakby nagle wyschnięty kwiat rodził się do życia po
kilku kroplach ożywczej wody.
-
Więc kłamałeś, gdy mówiłeś, że... - urwała, zdając
sobie sprawę z tego, iż w istocie tak było. Jeremy naprawdę
chciał, aby została, aby dzieliła z nim nie tylko łóżko,
ale również życie. Chciał się podzielić z nią cały
swoim szczęściem, lecz coś go powstrzymywało, aby to zrobić.
Budowany
skrupulatnie mur nagle zaczął powoli kruszeć u podstaw i obsuwać
się na ziemie. Miniony rok usuwał się w cień, ginął w
teraźniejszości.
-
Czy musimy tu rozmawiać? Znajdźmy jakieś bardziej prywatny kąt –
mruknął Blackbourn, gdy ujrzał jak kilku taksówkarzy patrzy
na nich z ciekawością.
-
Oczywiście. Pojedźmy do mieszkania Bobbiego i Can, oni dziś do
niego nie wrócą – powiedziała tylko i pozwoliła się
zaprowadzić do wynajętego przez Jeremy'ego samochodu.
Nie
pamiętała drogi do mieszkania, ani to, jak weszli do środka i
usadowili się w kuchni. Jak przez mgłę tylko kojarzyła, że
usiedli przy kawie...
-
Wracając do rozmowy. Masz rację, kłamałem, ale tak bardzo bałem
się twojego odejścia, że sam cię zmusiłem do opuszczenia
zamku... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się czułem po twoim
wyjeździe. Przeklinałem Boga, że pozwolił mi cię kochać,
przeklinałem również siebie samego za to, że pozwoliłem ci
wyjechać, ale nie zniósłbym, gdybyś odeszła. Pearl,
błagam, wybacz mi to. Proszę, jeśli mi nie przebaczysz...
-
Jeremy, czy myślisz, że łatwo mi jest to zrobić? Zmieniłeś moje
życie w piekło. Przez pierwsze tygodnie byłam wrakiem człowieka,
miałam ochotę umrzeć, bo złamałeś mi serce, które ci
oddałam – powiedziała, czując pod powiekami gorące łzy i
dławiącą gulę w gardle. Jeremy sięgnął przez stół i
ciepłą dłonią otoczył jej dłoń, małą i drżącą. Przymknęła
powieki i pozwoliła łzom płynąć.
-
Kochanie, nie płacz, proszę cię, nie płacz, bo nie mogę tego
znieść – poprosił cicho. Jednak wbrew jego słowom, Pearl
zaniosła się głośnym szlochem, tuląc jego dłoń do swego
mokrego policzka. Niewypłakane jeszcze łzy, teraz znalazły swe
ujście.
-
Och, Jeremy... - zaczęła, lecz kolejna fala płaczu wstrząsnęła
jej drobnym ciałem. - Tak bardzo za tobą tęskniłam –
wykrztusiła w końcu.
-
Ja też – mruknął cicho i nagle wstał, podszedł do niej i
uklęknął obok. Pearl natychmiast zsunęła się z krzesła, wprost
w jego objęcia. Zanurzył twarz w jej wytapirowane włosy i
westchnął przeciągle. Znów trzymał ją w ramionach, znów
mógł jej dotknąć. Kiedy Pearl uniosła zapłakaną, z
rozmazanym makijażem twarz, Jeremy natychmiast schwytał ją w swe
opiekuńcze dłonie i pochylił się, aby ją pocałować. Zrobił to
delikatnie, ledwie ją musnął, ponieważ nie chciał jej
wystraszyć. Oddała mu pocałunek, dłońmi wczepiając się w jego
marynarkę. - Chodź ze mną – powiedział tylko i wstał. Poszła
w jego ślady, wiedząc, gdzie i po co idą. Nie protestowała,
potrzebowała go w tej chwili. Choć złamał jej serce, wygnał ją
i skazał na rok cierpienia nie mogła po prostu powiedzieć nie.
Złapał ją na ręce i mocno ją do siebie przycisnął. Pearl ufnie
przytuliła się do niego i pozwoliła się zanieść do najbliższej
sypialni. Kiedy ułożył ją na łóżku, poczuła, że chyba
zmierzają do czegoś, co nie pozwoli im już zawrócić. Ta droga miała tylko jeden kierunek...
Matulu, wzruszyłam się tym rozdziałem. Jest taki piękny, te wesele i Jeremy w kościele!!! POŚRÓD LUDZI! Jakie to piękne, chyba nawet o tym jeszcze nie wiesz, ale wyszło Ci to cudownie. Matko, jestem naprawdę poruszona tym rozdziałem. Jeszcze on do niej wrócił. Mam nadzieje, że do siebie wrócą na stałe i w ogóle będą happy. <3 Smutno mi będzie czytać ostatni rozdział. ;< Jednak czekam na koniec. ;>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! <3
TAK!!! Czekałam na to! Nareszcie razem<3 chociaż jestem zszokowana sposobem w jaki to się stało. Jeremy. Wsród ludzi. W środku dnia. To jest bardzo szokujące. Ale tak się cieszę!:)
OdpowiedzUsuń