18.2.14

28. Droga jednokierunkowa

Wszyscy cieszyli się szczęściem narzeczeństwa, które z każdym dniem wydawało się być szczęśliwsze, choć było to niemożliwe. Pearl widziała, jak na siebie patrzyli, jak szeptali coś do siebie i uśmiechali się porozumiewawczo. Widząc te momenty po prostu odwracała wzrok i zaciskała mocno dłonie. Ich szczęście było dla niej ważne, cieszyła się razem z nimi, ale jednocześnie pozostawało w sercu to dziwne uczucie, które nie była w stanie zgasić. Zazdrościła siostrze, jednocześnie czując się ostatnią ofiarą losu, że tak łatwo dała się nabrać i oddała serce Jeremy'emu. Ślub był wspaniałą okazją, aby przypomnieć sobie, jaka była szczęśliwa z nim, przez parę dni. To minęło już dawno, przeleciało i skończyło się z głośnym łoskotem. Nie miała na to wpływu, ponieważ nie spodziewała się, że wszystko zostanie zakończone w ten sposób.
Otrząsnęła się z myśli i po raz kolejny przymierzyła sukienkę. Zwiewna kreacja na cieniutkich ramiączkach w niebieskim kolorze, obszyta była na dekolcie cekinami, które kończyły się koronką, rozciągającą się na całe plecy. Zamek znajdował się z boku, ładnie schowany pod materiałem. Buty miały jaśniejszy kolor, na wysokiej platformie, z niedużą kokardką nad okrągłym wycięciem ukazującym z francuskim maniciure paznokcie. Wesele było już jutro, więc dziś tylko sprawdzała ogólny efekt. Nadal zastanawiała się nad fryzurą.
Do pokoju cicho weszła mama, z którą na powrót zaczęła mieszkać. Wolała zostawić narzeczeństwo samych sobie, zwłaszcza, że ich przedślubna euforia momentami była uciążliwa.
- Pięknie w niej wyglądasz - powiedziała, widząc ją w sukience. Pearl uśmiechnęła się do matki i spojrzała jeszcze raz w lustro. Musiała przyznać jej rację, choć nigdy nie zastanawiała się nad swoim wyglądem, dziś jednak musiała przyznać, że wyglądała ładnie.
- Denerwuje się jutrzejszym dniem - mruknęła, przygładzając kreację na dole. Strój kończył się w połowie uda.
- Dlaczego? Twoja siostra wychodzi za mąż, nie ty. Wszystko pójdzie dobrze - zapewniła ją matka, ale Pearl jakoś nie bardzo chciała w to wierzyć. Od kilku dni miała wrażenie, że narzeczeństwo coś przed nią ukrywa, szepczą po cichu, urywają gorączkowe rozmowy, gdy tylko wchodziła do pokoju lub do salonu. Denerwowało ją to, ale uznała, że może Can i Bobbie po prostu coś planują i nie chcą nikomu tego zdradzić. Nie miała prawa ich pytać o to, więc podobne zachowania zbywała po prostu wzruszeniem ramion.
- Mam nadzieję. Mamo... Co z ojcem? - zapytała nagle, uważnie wpatrując się w kobietę.
- A co ma być? Candice, mimo że go nienawidzi pozwoliła mu przyjść pod warunkiem, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
- Kochasz go? - zapytała jeszcze.
- Nie wiem, już tak dawno go nie widziałam... Nie mam pojęcia, skarbie, ale obawiam się, że tak. - Popatrzyła na nią bezradnie i wzruszyła ramionami. Pearl bała się, że i ją coś takiego czeka. Czyżby była skazana na samotniczy tryb życia ze złamanym sercem? Oby nie. Nie chciała wciąż kochać człowieka, który nawet nie dał jej szansy.

***

Kościół przygotowano już we czwartek, jedynie kwiaty rozwieszono tuż przed ceremonią, by były świeże. Wszystkiego dopilnowała Pearl, która zmagała się jeszcze z ostatnimi skutkami po szalonym wieczorze panieńskim. Bolała ją trochę głowa i czuła się nieco osłabiona, ale pocieszyła się tym, że każda z obecnych na tym przyjęciu dziewczyn również nie wyglądała zbyt świeżo. A teraz wszystkie siedziały w bocznej nawie, jak najdalej od światła.
- Limuzyna już przyjechała? - zapytała Pearl, która była wcześniej w kościele, aby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Zadzwoniła do matki, która obiecała dać znać, jeśli będą wyjeżdżać. Dochodziła godzina trzynasta, a Candice jeszcze nie było. Ślub miał rozpocząć się za dziesięć minut. Spojrzała na Roberta, który nie potrafił ukryć zdenerwowania, także jego drużba: Regan Warren wydawał się być nieco poddenerwowany. Poznała go dziś z samego rana i z miejsca go polubiła. Był zabawny, błyskotliwy i przede wszystkim – był wolny. Mogła więc trochę z nim poflirtować.
- Jeszcze nie, ale zaraz będziemy – powiedziała matka nadzwyczaj opanowanym tonem. Ona szalała tu z niepokoju, a jej własna rodzicielka nawet nie wykazała cienia zniecierpliwienia. To było coś niesamowitego!
- To się pośpieszcie w końcu! - warknęła do słuchawki i rozłączyła się. Przyłożyła dłoń do czoła i zerknęła na panów stojący pod ołtarzem. Podeszła do nich.
- Nie denerwuj się, młoda! - zawołał Bobbie i posłał jej pokrzepiający uśmiech. Pearl spojrzała na niego z wysoko uniesioną brwią.
- I kto to mówi? Candice jeszcze nie przyjechała i nie wiem, kiedy ma zamiar to zrobić. Ślub zaraz się zacznie, a panna młoda nadal jest w mieszkaniu. Co jeszcze się wydarzy? - zapytała zrezygnowana. Spóźnienie jej siostry w sumie nie było niczym złym, ale Pearl, która pilnowała, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik, odczuwała z tego powodu ogromną irytację. Nie podobało jej się, że Candice spóźnia się na własny ślub!
- Myślę, że jeszcze wiele rzeczy – powiedział z tajemniczym uśmieszkiem przyszły pan młody i zerknął na zegarek. Zmarszczył brwi i westchnął, rozglądając się wokół bezradnie. Goście, którzy przybyli tłumnie do kościoła najwidoczniej zrozumieli, że coś jest nie tak, bo zaczęli wiercić się na swoich miejscach i coś szeptać między sobą. Pewnie sądzili, że wybuchnie jakiś skandal z udziałem Candice.
- Masz obrączki? - zwróciła się do Regana, który stał nieopodal i przyglądał im się z nikłym uśmiechem na ustach. Ubrany w czarny garnitur prezentował się wspaniale, choć nie był tak przystojny jak Bobbie.
- Mam. Odnoszę wrażenie, że stresujesz się bardziej niż nasz pan młody – powiedział ze śmiechem. Pearl pokręciła głową.
- Ja nie jestem zestresowana, ja jestem zirytowana – mruknęła. - Moja siostra nigdy się nie spóźnia! Nigdy! Coś musiało się stać. Dlaczego limuzyna jeszcze nie przyjechała?
- Nie gdacz tyle – upomniał ją żartobliwie Whitmarsh i spojrzał na zegarek.
- Nie wiem, co cię tak bawi!
- Już są! - zawołał Regan i pobiegł do zakrystii, aby poinformować księdza o przybyciu panny młodej.
Pearl wraz z Robertem odwrócili się do tyłu. Kątem oka dostrzegła matkę, która szybkim korkiem i w miarę cicho skradała się do przedniej ławki, aby zająć miejsce obok rodziców Bobbiego. Kątem oka dostrzegła, że po lewej stronie ktoś otworzył drzwi, a potem szybko wszedł na chór. Po chwili rozległ się wszystkim znanym Marsz Mendelsona.
Goście zaczęli odwracać głowy i przyglądać parze, która właśnie powoli wkraczała po czerwonym dywanie do kościoła. Tuż przed panną młodą dreptały dwie dziewczynki w zielonych sukienkach i sypały kwiatami z przodu. To był jej pomysł, aby drogę do Bobbiego usłać różami. Can zgodziła się na to bez wahania. Zerknęła na szwagra, który stał dumnie wyprostowany. Uśmiechał się szeroko, a jego usta drżały, natomiast oczy zwilgotniały. Niemożliwe, że ten mężczyzna się wzruszył. A jednak. Łzy, które zaświeciły się w jego oczach sprawiły, że i ona sama poczuła nagle wzruszenie. Spojrzała na przyszłą panią Whitamrsh i zamarła. Tuż obok jej boku szedł mężczyzna, którego nigdy w życiu się nie spodziewała ujrzeć. Nawet już przestała śnić, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Starsza siostra trzymała go pod rękę i kroczyła powoli. Pearl jednak nie widziała nic, prócz Jeremy'ego, który pojawił się nie wiadomo skąd i z niepewnym wyrazem twarzy oddawał Candice Bobbiemu. Potem odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy, głęboko, aż poczuła jak jej serce zamiera na chwilę, a potem znów zaczyna bić, jakby dopiero teraz uczyło się funkcjonować. Natychmiast poczuła gorąco i jednocześnie przeszedł ją zimny dreszcz.
Był tu, stał metr dalej, trzymał się na uboczu. Czuła na sobie jego wzrok. Jednak była zbyt zszokowana, aby spojrzeć na niego. Bała się, że jeśli zerknie w jego stronę, Jeremy nagle zniknie, znów pozostawiając po sobie kolejną wyrwę w rannym sercu. Tym razem jednak nie zrobi sobie niepotrzebnej nadziei, nie pozwoli sobie złamać serca. Jeśli Jeremy tu przejechał, to najpewniej tylko po to, aby osobiście złożyć życzenia parze młodej. Przekonana o tym, starała się zabić w zarodku rosnącą nadzieję. Złamał ci serce, idiotko, upominała się w myślach. Wyrzucił z zamku i z życia, nie rób sobie nadziei, on cię nie chcę. Powtarzała to, jak mantrę, aż poczuła ogarniający ją gniew. Gdyby nie to, że znajdowali się w kościele, pewnie rzuciłaby w niego bukietem kwiatów, które trzymała w dłoniach i odeszła od niego.
Musiała jednak wytrzymać całą ceremonię. Wokół powoli rozlegały się ciche szlochy. Płakała pani Whitmarsh oraz jej matka, płakały również inne panie i przyjaciółki Can, Pearl również uroniła łzy. Nie była w stanie wytrzymać. Widząc suknie starszej siostry zapragnęła mieć taką samą. Też chciała ubrać się w koronki i muśliny, i składać przysięgę ukochanemu mężczyźnie.
Wstrzymała oddech, gdy ceremonia dobiegła końca, a kapłan błogosławiąc parze pozwolił im na pocałunek. Wypuściła z głośnym westchnieniem powietrze i poczuła pod powiekami nową falę łez. Wtedy dotarł do niej delikatny zapach męskich perfum. Odsunęła się instynktownie od Blackbourna i spiorunowała go wzorkiem. Jego mina świadczyła o tym, że jej zachowanie było dla niego zaskoczeniem,
- Coś nie tak? - zapytała, czując narastającą falę goryczy. Uśmiechnęła się do niego złośliwie i ruszyła za młodą parą, która poszła, aby podpisać odpowiednie dokumenty. Kiedy znalazła się w zakrystii, Can i Bobbie patrzyli na nią zmieszani. - To wasza sprawka! - powiedziała tylko i odwróciła się do nich, aby złożyć na papierze swój podpis. Dlatego w ostatnich dniach tak dziwnie się zachowywali! Dlatego Can się spóźniła! Jeremy postanowił przyjechać i woleli utrzymać to przed nią w tajemnicy, aż do samej ceremonii. Poczuła się urażona ich zachowaniem. Miała zamiar wyjść, gdy zatrzymał ją wesoły głos Regana, który chyba nie bardzo wiedział, co się działo.
- Hej, a co z całowaniem? Drużbowie też powinni! - Wyciągnął w jej stronę ramiona, a Pearl ze śmiechem podeszła do niego i pozwoliła się pocałować. Było tylko lekkie muśnięcie, nic więcej. I na swoje nieszczęście nie poczuła nic więcej. Spojrzała w oczy mężczyzny, lecz on jedynie uśmiechnął się do niej i objął ją w pasie. Zanim wyszli z niewielkiego pomieszczenia, kapłan złożył im gratulacje, pobłogosławił i życzył dużo szczęścia. Kiedy w końcu cała czwórka pojawiła się na placu kościelnym, otoczyli ich goście. Ustawili się w kolejne, aby składać im życzenia, obsypywać ryżem, drobnymi pieniędzmi i słodyczami. Pearl stała obok panny młodej i dobierała od niej bukiety kwiatów, które dostawała. Również matka służyła pomocą.
Cała zesztywniała, gdy przyszła kolej na Jeremy'ego.
- Tak się cieszę, że tu jestem – powiedział chropowatym głosem. Pearl poczuła ucisk w gardle i łzy pod powiekami. Niech ten dzień szybko się skończy, pomyślała i zacisnęła dłonie na bukietach. Nadal reagowała na jego głos tak, jak poprzednio – nic się nie zmieniło. Miała ochotę usiąść i przy wszystkich wybuchnąć głośnym płaczem. Nie słyszała, co Jeremy życzył parze młodej, ponieważ krew szumiała jej w uszach. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy podszedł do niej. Spojrzała na niego beznamiętnym wzrokiem, czując ból w sercu, z którym zmagała się po powrocie do domu. Jak mógł tak po prostu przyjechać tu? Jak mógł?!
- Pięknie wyglądasz – powiedział cicho. Siłą woli musiała się powstrzymać, by nie rzucić mu się w ramiona i zalewając rzewnymi łzami, wyznać mu, co czuje.
- To wszystko? - zapytała drżącym głosem. Im szybciej zniknie jej z oczu, tym lepiej dla niej... Przynajmniej nie zrobi z siebie pośmiewiska i nie rozpłaczę się pośród tłumu gości. - Tamujesz ruch! - warknęła w końcu, gdy Jeremy nie ruszał się z miejsca. Zaskoczony spojrzał za siebie. Dostrzegł kilka osób, które niecierpliwie czekały na swoją kolejkę.
- Przepraszam – mruknął tylko i odszedł. Pearl powiodła spojrzeniem za nim. Westchnęła i zerknęła na parę młodą. Napotkała badawcze spojrzenia małżeństwa i spiorunowała ich wzrokiem. Nie odezwała się jednak ani słowem, nie chciała w tej chwili poruszać problemu, jakim okazał się przyjazd jej ukochanego.
Życzenia w końcu dobiegły końca. Goście oraz para młoda skierowali się na parking. Młode małżeństwo wsiadło do białej limuzyny przystrojonej różowymi różami. Z przodu na masce z kwiatów ułożono wielkie serce, a w środku naklejono zdjęcie pary młodej. I takim właśnie pojazdem ruszyli do restauracji, w której miało odbyć się przyjęcie.
Pearl siedziała niedaleko siostry i czekała, aż nadejdzie jej kolej, aby przemówić. Denerwowała się, ponieważ nigdy nie występowała przed tak liczną publicznością, nawet jeśli ona składała się z rodziny, znajomych i przyjaciół. Kiedy nadeszła jej kolej, poczuła na sobie wiele par oczu, jednak tylko jedna niemal wytrąciła ją z równowagi. Wzrok, który mącił jej myśli i wybijał z rytmu, wzrok, który wypalał ślady na skórze i rozgrzewał ją od środka. Wzrok Jeremy'ego. Przez cały rok walczyła z uczuciem i bólem, i sądziła, że już się go pozbyła, lecz jego przyjazd obrócił wszystko wniwecz. I na kogo powinna być bardziej zła? Na siebie za to, że jest taka słaba i nie zapomniała Blackbourna, choć złamał jej serce? Czy może powinna być zła na Jeremy'ego, który po roku milczenia postanowił zjawić się na ślubie Bobbiego i zburzyć mury, które skrupulatnie wznosiła wokół siebie? Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, ponieważ przyjęcie powoli się rozkręcało i musiała wszystkiego dopilnować. Razem z Reganem poprowadzili pierwszą godzinę przyjęcia, a potem mikrofon i całą resztę oddali ciotce Frankie, która nie dość, że ubrała się w kolorowe szaty, to jeszcze była już lekko podchmielona, dzięki czemu nie opuściła ją odwaga i rozbawiła towarzystwo.
Po pierwszym tańcu młodych, krojeniu tortu i reszcie, nastał czas na ogólną zabawę. Pearl bawiła się doskonale, dopóki nie napotkała badawczego spojrzenia Jeremy'ego. Szybko przeszła jej ochota na kolejny kawałek tortu.
- Zatańczysz ze mną? - usłyszała nagle głos Regana nad uchem. Z ulgą przyjęła jego propozycję i trzymając się kurczowo jego dłoni, poszła z nim na parkiet. Czuła na sobie wzrok Blackbourna. Od ich krótkiej wymiany zdań pod kościołem, mężczyzna nie zbliżył się do niej nawet na krok, co jednocześnie zirytowało ją i sprawiło ulgę. Sama nie wiedziała, czego bardzo chciała: świętego spokoju, czy może jego natarczywej obecności? Jedno było pewne, miała kompletny mętlik w głowie. Jeśli jego obecność działała na nią w ten sposób i to po roku czasu, to nie chciała nawet wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby spróbował ją dotknąć. Nie, zdecydowanie wolała nie wiedzieć, co się stanie.
- Ten facet z blizną na pół twarzy... Ciągle cię obserwuje. Mam z nim porozmawiać? - zapytał, uśmiechając się do niej radośnie. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, ale w końcu potrząsnęła głową.
- Nie, nie musisz. Dam sobie z nim radę – mruknęła tylko i przysunęła się do niego bliżej. Westchnęła jednak, ponieważ w ogóle nie zareagowała na bliskość tego mężczyzny.
- Mam wrażenie, że się znacie...
- Odbijany! - usłyszała nagle. Obejrzała się i ujrzała ojca, który trzymał się na uboczu. Skrzywiła się nieznacznie i niechętnie poszła w ramiona ojca. Była cała sztywna i nic nie było w stanie tego zmienić. Parę dni przed ślubem spotkała się z nim, lecz czuła się skrępowana w jego obecności, jakby miała do czynienia z zupełnie obcym człowiekiem. Ale czyż tak nie było? 
- Nigdy nie kochałeś mamy, prawda? - zapytała nagle i ukradkiem spojrzała, jak Bobbie i Jeremy o czymś rozmawiają. Wstrętny intrygant, pomyślała wściekła. Jak tylko dorwie w swoje ręce szwagra, zaraz pożałuje wszelkich konspiracji za jej plecami.
- Nie, nie kochałem – odpowiedział z westchnieniem i spojrzał na nią przepraszająco. - To jednak nie oznacza, że jest ona mi całkiem obojętna. Była i jest piękną kobietą, ale ja... Posłuchaj mnie, Pearl. Jeśli będziesz kiedyś z mężczyzną i poślubisz go tylko ze względu na pociąg fizyczny, to od razu cię postrzegam: wasze małżeństwo nie przetrwa. Nie ważne, jak lubisz tego mężczyznę, pożądanie wygaśnie, a ty będziesz czuła, że się dusisz.
- A co, jeśli będziemy mieli dzieci? Je także mam opuścić? Mam postąpić tak jak ty?! - warknęła, zrobiła to zbyt głośno, ponieważ kilka osób spojrzało w ich stronę.
- Nie, nie chcę, abyś popełniła mojego błędu. Dzieci są najważniejsze. Byłem młody i głupi. Odszedłem od was, zignorowałem. Myślałem, że tak będzie lepiej. Nie było. - Jego udręczony i smutny wyraz twarzy sprawił, że zaczęła mu nagle współczuć. - Pamiętaj, skarbie, miłość jest najważniejsza, nią kieruj się w życiu.
- A jeśli... - zaczęła, lecz urwała gwałtownie i zerknęła na Jeremy'ego, który nagle wstał i zaczął kierować się w jej stronę. Przełknęła gwałtownie ślinkę i spojrzała na ojca, który uśmiechał się do niej szeroko. - To ty poszedłeś na chór, gdy Candice wchodziła do kościoła, dlatego Jeremy ją prowadził do ołtarza.
- Tak, masz rację. Nie chciałem tego robić, bo pragnąłem poprowadzić ją do ołtarza, lecz ten młody mężczyzna powiedział, że mam jeszcze jedną córkę, która również stanie na ślubnym kobiercu...
Pearl szarpnęła się nagle do tyłu i odwróciła się na pięcie nie mogąc znieść słów ojca. I z kim miałaby wziąć ślub?! Wszystko w niej krzyczało i płakało. Jeremy złamał jej serce, ale mimo to przyjechał na ślub przyjaciela, choć wiedział, jaki ból jej sprawił rok wcześniej.
Chłodne powietrze orzeźwiło ją i sprowadziło na ziemię. Usłyszała za sobą kroki. Nie odwracała się. Pognała na parking taksówek, aby uciec stąd jak najdalej.
- Pearl! Pearl, błagam, zatrzymaj się! - znajomy i jakże ukochany głos, sprawił, że automatycznie zatrzymała się w miejscu. Nie odwróciła się jednak, brakło jej na to odwagi i sił. - Pearl...
- Czego chcesz, ty cholerny egoisto?! - wykrzyczała nagle i z płonącym od złości wzrokiem odwróciła się w jego stronę.
- Muszę z tobą porozmawiać – zaczął cicho, a w niej wszystko nagle zapłonęło z tęsknoty. Pragnęła, aby ją objął, pocałował i obiecał, że już nigdy więcej jej nie opuści. Nigdy więcej.
- O cały rok za późno – odpowiedziała, siląc się na spokojny ton, choć wszystko w niej drżało.
- Wiem. Spieprzyłem to... Wiem to już... Wiem też, że nigdy mi tego nie wybaczysz, ale jeśli jest cień nadziei, to ja będę walczył, do ostatniego tchu, ale nie poddam się i zrobię wszystko, abyś mi w końcu wybaczyła.
- Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego dziś nagle tego pragniesz? Miałeś szanse, nim wyjechałam. Wyrzuciłeś mnie ze swojego zamku i życia, nie chciałeś mnie...
- Nie! To nie prawda, skarbie, proszę nie mów tak... Owszem, prosiłem, żebyś wyjechała, ale pragnąłem, abyś została ze mną, na zawsze. Bałem się jednak, że jeśli pozwolę ci zostać, ty po pewnym czasie znudzisz się życiem w Crathes i wyjedziesz. Zostawisz mnie, a tego bym już nie przeżył – mówił szybko, drżącym od emocji głosem. Pearl czuła, że była w podobnym stanie. Jednak nic nie było w stanie zagłuszyć rodzącej się nadziei. Jakby nagle wyschnięty kwiat rodził się do życia po kilku kroplach ożywczej wody.
- Więc kłamałeś, gdy mówiłeś, że... - urwała, zdając sobie sprawę z tego, iż w istocie tak było. Jeremy naprawdę chciał, aby została, aby dzieliła z nim nie tylko łóżko, ale również życie. Chciał się podzielić z nią cały swoim szczęściem, lecz coś go powstrzymywało, aby to zrobić.
Budowany skrupulatnie mur nagle zaczął powoli kruszeć u podstaw i obsuwać się na ziemie. Miniony rok usuwał się w cień, ginął w teraźniejszości.
- Czy musimy tu rozmawiać? Znajdźmy jakieś bardziej prywatny kąt – mruknął Blackbourn, gdy ujrzał jak kilku taksówkarzy patrzy na nich z ciekawością.
- Oczywiście. Pojedźmy do mieszkania Bobbiego i Can, oni dziś do niego nie wrócą – powiedziała tylko i pozwoliła się zaprowadzić do wynajętego przez Jeremy'ego samochodu.
Nie pamiętała drogi do mieszkania, ani to, jak weszli do środka i usadowili się w kuchni. Jak przez mgłę tylko kojarzyła, że usiedli przy kawie...
- Wracając do rozmowy. Masz rację, kłamałem, ale tak bardzo bałem się twojego odejścia, że sam cię zmusiłem do opuszczenia zamku... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się czułem po twoim wyjeździe. Przeklinałem Boga, że pozwolił mi cię kochać, przeklinałem również siebie samego za to, że pozwoliłem ci wyjechać, ale nie zniósłbym, gdybyś odeszła. Pearl, błagam, wybacz mi to. Proszę, jeśli mi nie przebaczysz...
- Jeremy, czy myślisz, że łatwo mi jest to zrobić? Zmieniłeś moje życie w piekło. Przez pierwsze tygodnie byłam wrakiem człowieka, miałam ochotę umrzeć, bo złamałeś mi serce, które ci oddałam – powiedziała, czując pod powiekami gorące łzy i dławiącą gulę w gardle. Jeremy sięgnął przez stół i ciepłą dłonią otoczył jej dłoń, małą i drżącą. Przymknęła powieki i pozwoliła łzom płynąć.
- Kochanie, nie płacz, proszę cię, nie płacz, bo nie mogę tego znieść – poprosił cicho. Jednak wbrew jego słowom, Pearl zaniosła się głośnym szlochem, tuląc jego dłoń do swego mokrego policzka. Niewypłakane jeszcze łzy, teraz znalazły swe ujście.
- Och, Jeremy... - zaczęła, lecz kolejna fala płaczu wstrząsnęła jej drobnym ciałem. - Tak bardzo za tobą tęskniłam – wykrztusiła w końcu.
- Ja też – mruknął cicho i nagle wstał, podszedł do niej i uklęknął obok. Pearl natychmiast zsunęła się z krzesła, wprost w jego objęcia. Zanurzył twarz w jej wytapirowane włosy i westchnął przeciągle. Znów trzymał ją w ramionach, znów mógł jej dotknąć. Kiedy Pearl uniosła zapłakaną, z rozmazanym makijażem twarz, Jeremy natychmiast schwytał ją w swe opiekuńcze dłonie i pochylił się, aby ją pocałować. Zrobił to delikatnie, ledwie ją musnął, ponieważ nie chciał jej wystraszyć. Oddała mu pocałunek, dłońmi wczepiając się w jego marynarkę. - Chodź ze mną – powiedział tylko i wstał. Poszła w jego ślady, wiedząc, gdzie i po co idą. Nie protestowała, potrzebowała go w tej chwili. Choć złamał jej serce, wygnał ją i skazał na rok cierpienia nie mogła po prostu powiedzieć nie. Złapał ją na ręce i mocno ją do siebie przycisnął. Pearl ufnie przytuliła się do niego i pozwoliła się zanieść do najbliższej sypialni. Kiedy ułożył ją na łóżku, poczuła, że chyba zmierzają do czegoś, co nie pozwoli im już zawrócić. Ta droga miała tylko jeden kierunek...

2 komentarze:

  1. Matulu, wzruszyłam się tym rozdziałem. Jest taki piękny, te wesele i Jeremy w kościele!!! POŚRÓD LUDZI! Jakie to piękne, chyba nawet o tym jeszcze nie wiesz, ale wyszło Ci to cudownie. Matko, jestem naprawdę poruszona tym rozdziałem. Jeszcze on do niej wrócił. Mam nadzieje, że do siebie wrócą na stałe i w ogóle będą happy. <3 Smutno mi będzie czytać ostatni rozdział. ;< Jednak czekam na koniec. ;>
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. TAK!!! Czekałam na to! Nareszcie razem<3 chociaż jestem zszokowana sposobem w jaki to się stało. Jeremy. Wsród ludzi. W środku dnia. To jest bardzo szokujące. Ale tak się cieszę!:)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Terriblecrash, KrypteriaHG oraz Rose Perdu. Lily James oraz Beneath You Beautiful.