3.6.12

2. Wątpliwości


Zmieniłam czas akcji. 



         Nie był przekonany, co do pomysłu przyjaciela, ale Bobbie zaklinał się, że ta dziewczyna jest idealną kandydatką na jego sekretarkę i gospodynię. Wątpił w  to, gdyż miała dziewiętnaście lat, a to mówiło samo za siebie, ale postanowił dać jej szansę. Dobrze wiedział, że w tak młodym wieku bardzo trudno o prace i gdzieś musiała zacząć pracować. Miał tylko nadzieję, że nie będzie sprawiała kłopotów. I oczywiście liczył na to, że nie przekroczy ustalonych zasad. Nie chciał wścibskiej nastolatki. Potrzebował spokojnej i dojrzałej osoby. Candice mówiła, że jej młodsza siostra taka jest, sam jednak musiał się o tym przekonać, czy w istocie tak jest.
         Szedł ciemnym korytarzem. W starych kandelabrach paliły się świece. Przez otwarte okna wpadał lekki wiaterek. Długie zasłony poruszały się pod wpływem ruchu powietrza powodując, iż długi i słabo oświetlony korytarz wydawał się straszny. Nienawidził tego miejsca, ale jednocześnie je kochał. Dzięki niemu mógł uciec od ludzi, zaszyć się i żyć w spokoju. Ale był tu samotny. Czuł się jak margines społeczeństwa, choć formalnie należał do elity świata biznesu. Na koncie miał miliony. I po co mu to? Po co mu te pieniądze? Nie chciał ich, ale gdyby nie to, nikt nie chciałby nawet na niego patrzeć. On też nie mógł na siebie patrzeć, ale był zmuszony codziennie spoglądać w lustro i patrzeć na rozległą bliznę po prawej stronie twarzy. Przez wszystkie te lata zmagał się z poniżeniem, wstrętem i pogardą. Nawet jego wspaniała Amber w końcu skapitulowała, a przecież trwała przy nim, niczym lwica. Broniła go. Tylko, co z tego, skoro wybrała kogoś innego? Odeszła ze słowami, że potrzebuje normalnego mężczyzny. Kogoś, kto nie jest tchórzem i nie ucieka od ludzi, bo ma zniekształconą twarz. Kochał ją i to dzięki niej zmienił się z rozpieszczonego dzieciaka w spokojnego i wrażliwego faceta.
         Dlaczego nie można cofnąć czasu? Dlaczego nie można wrócić do chwil, za którymi się tęskni? Znów chciał mieć osiemnaście lat i cudowne życie. Ale czy wtedy doceniłby samą jego istotę? Czy cieszyłby się tym, co ma? Wątpił w to. Westchnął ciężko i wyjrzał przez okno.
         - Nie śpisz? - Tuż za plecami usłyszał głos przyjaciela. Odetchnął i odwrócił się. Bobbie stał oparty o przeciwległą ścianę, tuż obok drzwi prowadzących do sypialni.
         - Jak widzisz... Myślę o tej dziewczynie. Nie wiem, czy to dobry pomysł z tą Pearl. Ona jest za młoda na gospodynię. Potrzebuję kogoś znacznie starszego z dużym doświadczeniem. Poza tym... Nie chce jej wystraszyć. To jeszcze dziecko, Bob - odpowiedział zgnębiony. Naprawdę nie chciał straszyć tej dziewczyny. Była zbyt delikatna na to, by pracować i mieszkać z nim - z potworem.
         - Posłuchaj, daj jej szansę. Znam Pearl na tyle długo, by zapewnić cię, że świetnie sobie poradzi. I nie obawiaj się, że w jakiś sposób cię zrani. To wrażliwa i pełna ciepła dziewczyna. I nie jest dzieckiem. Może tak ci się wydawać. Możesz sobie to wmawiać, ale jest bardzo dojrzałą osobą. - Jeremy popatrzył na niego spode łba.  - I tak już za późno na twoje wątpliwości, ona jutro przylatuje, więc chcesz czy nie będziesz musiał dać jej szanse.
         - Dlaczego zależy ci na tym, by Pearl dostała tę pracę? - zapytał Jeremy i przyjrzał się uważnie przyjacielowi.
         - Bo jestem jej to winny. Gdyby nie ona nigdy nie zrozumiałbym, jakim skarbem jest dla mnie Candice. I dzięki niej dowiedziałem się, że kocham Can. Zrobiła dla mnie bardzo dużo.
         - Byłeś dupkiem - odpowiedział Jeremy. - Najpierw nienawidziłeś Candice, pomiatałeś nią, a potem zrobiłeś z niej kochankę. Przez rok cierpiała po waszym rozstaniu. Wiesz, kiedy tu przyjechała pierwszy raz widziałem kobietę tak załamaną. Bałem się, że zabiłeś w niej radość życia. Byłem na ciebie wściekły, że tak ją skrzywdziłeś.
         - No tak, zasłużyłem na tęgie lanie, ale bałem się tego, co nagle zacząłem do niej czuć. I skąd mogłem wiedzieć, że mnie kocha?  - Obaj westchnęli. Dwa lata temu Bobbie niemal pozbawił się szansy na szczęście. Do tej pory nie mógł sobie wybaczyć tego, że przez jego głupotę i zaślepienie prawie stracił Candice. Gdyby nie pomoc Pearl, a także Jeremy'iego zapewne oboje rozstaliby się w gniewie i żalu. - Moja słodka nie wspominała ci wcześniej o młodszej siostrze? Przecież była tu przez kilka tygodni.
         - Nie zdarzyło się nam zejść na temat jej siostry. Swoją drogą ma bardzo ciekawe imię. Pearl.
         - Ich matka jest dość... ciekawą osobą i lubi, gdy jej córki wyróżniają się z tłumu. Jednak obie, jak na złość matce, lubią mieć ciszę i spokój - dodał i uśmiechnął się czule na wspomnienie ukochanej.
         - Planujecie ślub? - zapytał  nagle Jeremy. Uważał, że już dawno Bobbie i Candice powinni zostać małżeństwem.
         - Ustalamy datę. Jest ciężko, bo ja chce skromną uroczystość na wiosnę, a  ona pragnie wydać wielkie wesele w lecie.
       - No to co za problem? Porwij ją do Las Vegas i weźcie cichy skromny ślub. Po przyjeździe wydajcie wielkie przyjęcie. Ona będzie miała wesele w lecie z dużą ilością gości, a ty spokojną ceremonie ślubną. Nie na wiosnę, ale będziesz tylko ty, ona i ewentualnie świadkowie. I to jeszcze w tym roku.
         Gdzieś w oddali usłyszeli pohukiwania sowy.
         - Nie pomyślałem o tym wcześniej. Genialny pomysł. - Ucieszył się Bobbie i poklepał przyjaciela po plecach. Jeremy pomyślał, że ta zakochana para na zawsze pozostanie jego przyjaciółmi i chyba nic nie będzie wstanie zepsuć tej więzi. - Chciałbyś zostać...
         - Nie, przykro mi, ale nie zostanę. Chciałbym, ale wiesz dobrze, że nie mógłbym zepsuć ci tego ważnego dnia swoim wyglądem. Ksiądz uciekłby ode mnie z krzykiem.
         - Ty jak zwykle swoje. Mógłbyś już przestać użalać się nad sobą! - warknął wściekły i wszedł do sypialni. Trzask drzwiami świadczył o tym, jak bardzo był wzburzony.
Jeremy udał się na spacer po zamku. Postanowił, że odwiedzi Gandalfa, konia, którego niedawno przywiózł go miejscowy weterynarz. Ogier był katowany przez swojego właściciela. Uśmiechnął się na wspomnienie pięknego szpaka, który pierwszego dnia zepsuł drzwiczki do boksu. Tak długo bił w nie kopytami, aż pękły zawiasy, a drewno rozleciało się na kawałki. Gandalf był młodym koniem o skrzywionej psychice, którą przy dużej cierpliwości i determinacji można było naprawić. Wiedział też, że odpowiednie podejście do tego konia uczyni z niego wspaniałego wierzchowca. Oczywiście nie będzie to koń odpowiedni dla dzieci, ale doświadczony jeździec poradzi sobie z tym ogierem. Gdyby nie tragiczny wypadek, który sprawił, że ludzie patrzyli na niego ze wstrętem nigdy nie interesowałaby się losem źle traktowanych zwierząt. Prawdopodobnie nie pomyślałby o nich ani razu, chyba że ktoś poprosiłby go o pieniądze na ten cel. Nigdy też nie interesował go otaczający go świat.
          Ale teraz uwielbiał przyrodę. Pokochał ją za to, że każdy miał w niej dla siebie miejsce. I choć był człowiekiem to zdecydowanie lepiej czuł się w lesie, gdzie wokół żyły inne stworzenia. Kochał również zwierzęta i dlatego wybudował stajnię, sprowadził konie; zdrowe i rasowe oraz takie, których przeznaczeniem była śmierć w rzeźni. Miał też kilka boksów z chorymi psami, oddzielny budynek dla krów, owiec i kóz, i leśnych zwierząt. On i weterynarz - Greg Smadley - starali się pomóc dwóm łaniom, jednemu dzikowi i gromadce małych lisów, których matka zginęła we wnykach założonych przez kłusowników. Ta liczna gromada zwierząt tolerowała go i cieszyła się za każdym razem, gdy je odwiedzał. Oczywiście zatrudnił do pomocy dwóch starszych panów, leśniczych na emeryturze, którzy pomagali mu przy zwierzętach. On nie poradziłby sobie z tak licznym stadem.
         Dzisiejsza noc była ciepła, choć w telewizji mówili coś zgoła innego. Księżyc świecił wysoko, oświetlając ogród, do którego zawędrował, tuż po tym jak odwiedził niespokojnego ogiera. Dochodziła północ, a on nie mógł zasnąć, więc postanowił przejść się do tej części posiadłości, gdzie zapachy mieszają się ze sobą i tworzyły aromatyczną, wręcz upajającą woń. Pociągnął nosem i poczuł, jak zapach jaśminu, róż, malw i innych kwiatów wdziera się do jego płuc. To było coś niesamowitego. Otworzył szeroko oczy i zapatrzył się w niebo, które usiane było gwiazdami. Słyszał, jak przyroda dawała koncert. Świerszcze grały swoją melodię, a las swoją. Takiej rozstrojonej i niedopasowanej orkiestry nie ma nigdzie, ale wszystkie te dźwięki, po wsłuchaniu okazywały się cudowną, współgrającą ze sobą melodią, która koiła nerwy i oczyszczała umysł. Przymknął oczy i słuchał cudownej muzyki, jaką zaprezentowała natura. Przesiedział w tym zaciszu ponad pół godziny, a potem poszedł do zamku. Jutro czekał go ciężki dzień. Przyjazd Pearl i wiele godzin spędzonych nad papierami, które przywiózł mu przyjaciel.

      Była podekscytowana. Cieszyła się jak małe dziecko na obiecaną niespodziankę. Pakowanie nie zajęło jej zbyt wiele czasu, toteż część wieczoru mogła poświęcić na sprawdzenie listy z  rzeczami potrzebnymi oraz czytanie. Zabrała kilka książek kucharskich, poradników i przewodników po Szkocji. Chciała też spakować kilka o zamku, ale Candice powiedziała, że Jeremy ma dużą bibliotekę, więc na pewno pozwoli jej skorzystać z zasobów zamku. Prócz leksykonów postanowiła wziąć ze sobą kilka książek "do poduszki". Skusiła się na kilka ckliwych powieści oraz kryminały. Pełne grozy, brutalnych scen i szokujących zbrodni. Czasami lubiła, czytając książkę, mieć ciarki albo gęsią skórkę. Fakt, potem bała się wyjść do WC, ale tylko przez najbliższe trzy noce. Potem znów siadała do jakiegoś kryminału i czytała o psychopacie, który co rozdział mordował niewinnych ludzi i robił to w bardzo wyrafinowany sposób. Natomiast, jeśli chodziło o romanse to czytała je dla poprawy humoru, albo po prostu nie miała ochoty na "cięższą" literaturę. Lepiej poczytać czasem o miłości, która pokonuje wszelkie przeszkody, których prawdopodobnie nie potrafiłaby przeskoczyć w świecie rzeczywistym. Chociaż nikt nie zna potęgi miłości dopóki sam nie doświadczy jej siły. Przykładem szczęśliwej pary, po bolesnych przeżyciach na pewno była jej siostra i Bob. Uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała sobie z jaką szybkością Bobbie spakował swoje rzeczy i wyjechał szukać Candice.
         Jej rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
    - Proszę - powiedziała i usiadła na łóżku, odkładając książkę na nocny stolik. Do pokoju weszła matka. Rudowłosa piękność o zielonych, pełnych radości oczach. Pearl zawsze zazdrościła matce pięknej, intrygującej twarzy. Ojciec, gdy jeszcze z nimi był, porównywał żonę do nimfy leśnej, która chowa się za paprocią. Wspominał też, że Hope jest jak rusałka, która skrywa tajemnice. Ojciec miał rację. Ta kobieta była pełna tajemnic, ale na swój sposób potrafiła zirytować człowieka. Mimo wszystko kochała ją i dzielnie przy niej trwała. Wiedziała ile kosztował ją rozwód. I nie chodziło o straty materialne, ale o ubytek w  psychice. Matka cierpiała i cierpi nadal. - Czy coś się stało? - zapytała, gdy zobaczyła jej pełną wątpliwości twarz.
         - Wiesz, tak sobie pomyślałam. Myślałam o tym już od jakiegoś. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś wyjechała do Szkocji do tego mężczyzny...
         - Mamo! Teraz masz wątpliwości? - syknęła poirytowana Pearl i zerknęła na mamę.
         - Tak, bo widzisz... Żałuję, że tak naciskałam na ciebie. Nic nie wiem o tym chłopcu...
        - O ile sobie przypominam to ty wciąż nalegałaś, żebym przyjęła tę posadę! Mówiłaś, że nawet gdyby Szatan płacił...
      - Wiem, co mówiłam! Dziecko, nie znalazłaś dotąd żadnej pracy, więc pomyślałam, że propozycja tego Jeremy'iego spadła ci z nieba. Dlatego nalegałam. Wiedziałam, że sprawdzisz się w roli sekretarki i gosposi, bo ty i Can umiecie gotować, ale będziesz tam sama z młodym mężczyzną. Skąd możesz wiedzieć, że nie zrobi ci krzywdy? Będziesz w dużym zamku i nikt nie usłyszy twojego wołania o pomoc. Kochanie...
         - O nie! Teraz przechodzisz w skrajność! Nie, mamo! To, że obudziła się twoja wybujała wyobraźnia, to nie oznacza, że od razu zrezygnuję z tej pracy. Sama przecież miałam wątpliwości, ale pieniądze są mi potrzebne. To tylko trzy miesiące. Zresztą, Bobbie mówił, że Jeremy unika ludzi, jak tylko może. Miał wypadek i przez to nie chce pokazywać się innym! I nie możesz myśleć, że na świecie żyją sami mężczyźni, którzy są zdolni do... do tego o czym myślisz - krzyknęła wściekła na to, że matka znów zaczyna swoje przedstawienie. Dlaczego zawsze miała wątpliwości, gdy wszystko było zapięte na ostatni guzik?
         - Córciu... - zaczęła, ale urwała, gdy zobaczyła minę Pearl.
         - Nie mamo. Za późno. Jutro mam samolot. Nic nie zmieni mojego postanowienia!
       Kobieta skapitulowała. Wyszła z pokoju, życząc córce dobrej nocy. Dziewczyna westchnęła i z uczuciem ulgi poszła wziąć prysznic. Kiedy zasypiała wciąż myślała o Jeremy'im, który tak skutecznie unika ludzi.

         Poranek okazał się wietrzy i deszczowy. Pearl wstała jednak z poczuciem, że nawet pogoda nie zdoła zabić w niej radości z powodu podróży. Wszystkie torby zniosła na dół. Kiedy weszła do kuchni zastała Candice, która szykowała śniadanie. Starsza siostra zanocowała u nich, gdyż miała odwieźć ją na lotnisko, a potem jechała prosto do firmy.
         - Dzień dobry - powiedziała uśmiechnięta Pearl i usiała przy stole.  - Mama jeszcze nie wstała?
         - Dzień dobry - odpowiedziała. - Wstała, ale poszła na spacer. Powiedziała, że musi ochłonąć.
         - Pokłóciłyście się? - Nałożyła na kromkę chleba białego sera i pomidora.
         - Nie. Ale podobno wy miałyście mała sprzeczkę.
         - Ach, to... Naszły ją wątpliwości. Nie wiem, skąd jej się to wzięło, ale uznała, że Jeremy mógłby zrobić mi jakąś krzywdę. Twierdzi, że jest młodym mężczyzną... I że mojego krzyku nikt nie usłyszy z zamku - dodała melodramatycznym tonem, psując efekt ironicznym spojrzeniem.
          - Jeremy miałby ci zrobić krzywdę? To ostatni człowiek na ziemi, który jest dla ciebie zagrożeniem. Mama wiedziała, że byłam u niego kilka tygodni i nic mi się nie stało.
         - Ja to wiem, ty to wiesz, ale ona... Ona ma teraz wątpliwości. Kocham ją, jednak czasami nie mam siły, by zmienić jej tok myślenia. Nie zawsze ma rację, ale upiera się, że jednak ją ma.
          - Wiem o czym mówisz - dodała szeptem, gdyż usłyszała trzaśnięcie drzwi.
Do kuchni wkroczyła Hope Grand. Była przemoczona do suchej nitki Córki natychmiast zajęły się przemoczoną matką. Śniadanie zjadły w trójkę. Candice i Pearl starały przywrócić matce poprzedni entuzjazm do tego wyjazdu, a matka z coraz mniejszą pewnością zasypywała ich nowymi argumentami. W końcu musiała skapitulować.
       - Jak będziemy na lotnisku zadzwonię do Bobbiego. Żeby wcześniej wyjechał - powiedziała Can i razem z Pearl zabrały się za przenoszenie toreb do samochodu. Natomiast Hope stała z boku i od czasu do czasu prychała. Dziewczyna wiedziała, że pożegnanie z matką będzie najgorsze. Choć wyjeżdżała na trzy miesiące do Szkocji to i tak nie obeszło się bez płaczu i dalszych negacji.
         - Myślałam, że zaciągnie mnie do domu i zamknie w piwnicy. - Westchnęła Pearl i zapięła pasy.
Pożegnanie było naprawdę długie. Trwało ponad półgodziny i trwałoby dłużej, gdyby Candice nie przypomniała matce o godzinie odlotu.
         - Też o tym pomyślałam. Ale poniekąd ją rozumiem. Będziesz tam sama, w zamku, z młodym mężczyzną... Mimo wszystko martwi się. Zadzwoń przynajmniej raz dziennie, żeby nie dostała białej gorączki. Do mnie też od czasu do czasu się odezwij, albo napisz e-mail.

         Pożegnanie z Candice odbyło się bez łez, choć pełne czułości. Siostry tuliły się do siebie przez chwilę, a potem wymieniły kilka uwag i Pearl mogła wejść przez bramkę, a potem dalej, do długiego korytarza.
         Lot okazał się nieprzyjemny. Z powodu wiatru samolot lekko się trząsł. Przez chwilę myślała, że wpadli w turbulencje, ale stewardesa uspokoiła ją i powiedziała, że to nie jest to, co myśli. Choć słowa czarnowłosej kobiety powinny podnieść ją na duchu to nadal czuła się niespokojna i odczuwała lekki dyskomfort. Po kilku godzinach wylądowali. Dopiero, kiedy znalazła się daleko od samolotu poczuła radosne podniecenie. W końcu jest w Szkocji. Rozejrzała się i pod palmą dostrzegła Bobbiego. Narzeczony Can był wysokim mężczyzną. Miał czarne włosy i bursztynowe oczy. Jego orli nos nadawał mu arystokratycznego wyglądu.          Pomachała mu i podeszła do niego.
         - Cześć! - zawołała radośnie.
         - Witaj, mała. Daj mi te torby. - Wyciągnął rękę po jej bagaże. - O matko. Co ty tam masz? Cegły?
         - Wszystko to, co będzie mi potrzebne na te trzy miesiące. Ubrania, książki...
       - Dobrze już, dobrze. - Uśmiechnął się szeroko. Zaprowadził ją do wynajętego samochodu.          - Can dzwoniła do mnie kilka minut temu. Podobno wasza mama miała wątpliwości.
      - Tak, ale nie dałam się przekonać. Zależy mi na tej posadzie, choć nie wiem, czy się sprawdzę.
         - Sprawdzisz się, a jak nie, to Jeremy poszuka kogoś innego. Dlaczego tak się tym przejmujesz?
         - Zawsze taka byłam - odparła i zwróciła twarz w stronę słońca. Z wielką przyjemnością śledziła mijające obrazy.
         Szkocja była pięknym krajem, który oferował ludziom wiele atrakcji. Ruiny zamków, czy wieży wartowniczych stały prawie na każdym wzniesieniu.  Stare, postrzępione ściany starych budowli majaczyły na tle nieba, błyszcząc w słońcu niczym rycerze w swoich zbrojach. Pearl była zafascynowana wzgórzami i dolinami, które rozciągały się po obu stronach jezdni. Z wielką przyjemnością patrzyła na zagrody pełne owiec i szkockich krów, które pasły się całymi dniami.
         - Szkocja jest piękna - westchnęła cicho, gdy Bobbie skręcił w drogę, która wiodła przez gęsty las.
         - Tak. Jeśli jesteś ciekawa, to właśnie skręciłem w drogę, która prowadzi do zamku. Ten lasy, który tu widzisz to cześć starego parku. Niestety, z powodu zbyt bliskiego położenia drogi został on wykluczony z obszaru parku. Władze miasta uznały, że będzie to jedynym rozwiązaniem. Wszystkie zwierzęta przenieśli do poszczególnych części parku.
         - A nie mogli po prostu odgrodzić las?
         - Mogli, ale po co? To co tu widzisz to taka bariera przed zanieczyszczeniami powietrza i hałasem. Za lasem jest jeszcze taki wolny kawałek. Mówią na nią Łąka Zielonej Damy.
         - Skąd ta nazwa? - zapytała zaciekawiona.
         - Nie wiem, czy powinien ci to mówić - zaczął niepewnie.
         - Powiedz.  Wiesz, że teraz nie dam ci spokoju...
         - Tak, wiem. Ale możesz się bać. To o duchu, który ściśle związany jest z zamkiem.
         - Opowiadaj!
         - Otóż krążą legendy o Zielonej Damie. Nazywają ją tak, ponieważ młoda kobieta ubrana jest w zieloną suknie. Jest w zamku pewien pokój, w którym podobno się pojawia. Jeremy nigdy nie potwierdził istnienia zjawy. Mówi, że nie ma żadnego ducha i nie widział, ani nie słyszał nic podejrzanego. Ot, chłopskie bajdużenie. Legenda głosi, że dziewczyna miała romans z jednym ze służących, w wyniku czego pojawiło się dziecko. Podobno zjawa staje przed kominkiem, pochyla się i wyciąga z niego zwłoki dziecka, a dokładniej szkielet. - Mężczyzna popatrzył na Pearl i ze śmiechem zauważył, że patrzy na niego szeroko otwartymi oczyma. Przestraszyła się. - Przestraszyłem cię.
         - Nie, coś ty. Lubię takie historię. Jak zginęła?
      - Nie wiadomo. Inni mówią, że powiesiła się w tym właśnie pokoju, inni twierdzą, że utopiła się w jeziorze. Istnieje też przypuszczenie, że wyjechała do Francji i tam zmarła śmiercią naturalną. Teorii jest wiele.
         - A dziecko? Co z nim się stało?
         -  Dziecko zmarło tuż po porodzie. Przynajmniej tak pisze w książkach i przewodnikach.
         Oboje zamilkli. Pearl zaczęła zastanawiać się nad słowami Bobbiego. Czy faktycznie duch tam mieszkał? O ile duch może mieszkać. To nie możliwe, żeby w tym pięknym zamku mieszkała jakaś zjawa. Żałowała, że nie przeczytała żadnych przewodników o tym zamku. Ale starsza siostra mówiła, że wszystkiego dowie się na miejscu i możliwe, że od samego właściciela. A jeśli nie uda jej się z nim porozmawiać to po prostu zapyta go, czy może skorzystać z zamkowej biblioteki. Na pewno będzie tam wiele książek opowiadających historię zamku i Zielonej Damy.
         - Ale dlaczego nazwano tak nazwano łąkę? - zapytała w końcu, gdy mężczyzna wskazał jej niewielki pas zieleni.
         - Bo zamek jest już blisko - dodał. Skręcił na drogę wysypaną białym kamieniem. Przy drodze stał znak informujący o tym, że posiadłość należy do Jeremiego Blackbourna i osoby nieupoważnione nie mają prawa przebywać na tym terenie.
Po około pięciu minutach zatrzymali się przed dużą kutą bramą, która po chwili otworzyła się, gdy wylegitymował się stróżowi siedzącemu w budce. Wjechali na alejkę, przy której rosły wielkie dęby.
         - Dość długo jedziemy - powiedziała Pearl po kilku minutach ciszy.
         - Masz rację, ale warto tyle jechać. 
         Po chwili, tuż przed nimi rozciągała się dolina, a dalej niewielkie wzniesienie na którym stała budowla. Okazało się,że zamek w istocie jest piękny, ale miał typowy charakter rezydencjalny. Crathes w początkowych latach przybrał kształt wieży mieszkalnej, do której  później dobudowywano skrzydła. Dzięki temu obiekt obecnie przypomina literę L. Poprzedni właściciele chcieli by zamek służył celom reprezentacyjnym, a nie wojennym, tak jak miało to miejsce w  przypadku innych zamków w kraju.
      Bobbie podjechał pod same schody i zatrzymał samochód. Pearl wysiadła i z rozmarzeniem popatrzyła na niewielki, zewsząd obrośnięty drzewami i krzewami dziedziniec. Czuła, że to miejsce w pewien sposób jest magiczne i nie mogła się doczekać, kiedy doświadczy tej magii.

___
Mądra to ja  nigdy nie byłam.


16 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy sobie tego życzysz, ale znalazłam jedno zdanie, które według mnie jest nie do końca poprawne gramatycznie. A mianowicie: "Okna były otwarte, przez które wpadał lekki wiaterek."
    Zamieniłabym to raczej na "Przez otwarte okna wpadał lekki wiaterek" albo "Okna były otwarte przez co do pomieszczenia wpadał lekki wiaterek".

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podobało:) chociaż przyznam, że czekałam na pierwsze spotkanie Pearl z Jeremym i trochę się rozczarowałam, kiedy się okazało, że w tym rozdziale jeszcze do niego nie dojdzie;) ale może od początku.

    Polubiłam Jeremy'ego, i to bardzo. Już Ci chyba gdzieś, kiedyś pisałam, że moim zdaniem człowiek, który lubi zwierzęta i troszczy się o nie, nie może być zły, i w przypadku Jeremy'ego to też się pewnie sprawdza. Poza tym konie, uwielbiam konie! Gdybym była na miejscu Pearl, uważałabym się za wielką szczęściarę, natychmiast zaczęłabym zabiegać o możliwość odbywania konnych przejażdżek po okolicy^^ tu, gdzie mieszkam, nie bardzo jest gdzie, wokół tylko asfalt i elektrownie, a tam, w Szkocji, wokół musi być pięknie, cisza i spokój, więc na pewno skorzystałabym z okazji;)

    Gdzieś tam po drodze zobaczyłam "wierze", podczas gdy chodziło o "wieże", ale więcej błędów nie dostrzegłam, bo też nie szukałam, przyznaję - czytanie zbyt mnie wciągnęło xD utwierdziłam się w przekonaniu, że Pearl jest rozsądna i sympatyczna, teraz czekam na jakąś oznakę charakterku;]

    Całuję, niecierpliwie czekając na więcej!;)

    PS. Historia Candice i Bobbiego brzmi zupełnie tak, jakby była jakąś wcześniejszą, osobną opowieścią. Była? A może będzie?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, na razie musisz trochę poczekać;) Ale postaram się szybko wynagrodzić Ci to rozczarowanie;)
      Ja też go lubię, bo jest taki normalny, choć ma te blizny i uważa się za kogoś gorszego do innych. Ja też kocham konie. Kiedyś mój dziadek miał jednego i czasami jeździłam wierzchem. No to może poszukaj stadniny gdzieś po za miastem? Na pewno w pobliżu jest jakaś. Ja mam straszną ochotę pojeździć konno, ale jak na razie nie mam jak. Ja też nie zawahałabym się skorzystać z okazji konnej przejażdżki, gdybym była w Szkocji.

      Musze Cię rozczarować, ale historia Bobbiego i Candndice wcześniej nie powstała i chyba nie powstanie. To tylko tak wymyśliłam przy okazji, bo nie chciałam, żeby siostra Pearl i jej narzeczony byli tacy bezbarwni, pozbawieni przeszłości;)

      I dziękuję za wskazanie błędów. Czasami się po prostu nie pilnuję i potrafię narobić byków, chociaż z ortografii nigdy nie byłam noga;)

      Pozdrawiam,
      Necco.

      Usuń
  3. Ach, poczekam, z natury cierpliwa jestem, bo myślę, że będzie warto;)

    No właśnie - nie sposób mu nie współczuć. Tym bardziej, że wygląda na to, że dobry z niego facet. Wiesz, ja ze stadniną mam ten problem, że nie mam prawa jazdy, a za miasto - a mam nawet taką jedną - muszę dosyć daleko jeździć. Przyznaję, leniem jestem i nie bardzo mi się chce^^ no, ale w Szkocji to na pewno bym się nie wahała;)

    W takim razie bardzo mi się podobało, co wymyśliłaś, bo brzmiało dokładnie tak - jakby i oni mieli za sobą jakąś historię nadającą się na osobną opowieść;) nawet jeśli jej nie ma, to pewnie i tak będę tak myśleć^^ także cel osiągnięty, Candice i Bobbie na pewno nie będą bezbarwni;]

    Proszę bardzo, zawsze do usług. Rozumiem, że mogło się zdarzyć, zwłaszcza że Word nawet by Ci tego jako błędu nie podkreślił:)

    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, dobry chłopaczek z niego i tak strasznie żałuję, że nie miałam okazji poznać takiego w realnym świecie, ale obawiam się, że chyba takich nie ma... Romantyczki mają ciężkie życie.
      No to mamy wspólną cechę. Mi również się nie chce i czasami żałuję, że nie mogę wziąć się w garść i poprosić tatę, by mnie zawiózł do pobliskiej stadniny i zostawił wśród tych cudownych zwierząt.
      Ciesze się bardzo, może kiedyś napisze ich historię, ale nie jestem pewna. Jeśli chcesz, to mogę Ci ją oddać i Ty coś wymyśl;)

      Ściskam mocno! :*

      Usuń
  4. Oj, oj, oj. Ja chcę ich spotkanie, teraz, zaraz natychmiast.
    Nawet nie wiesz jak podoba mi się Twój styl pisania. Takie lekki i szybko czytający. No. Naprawdę jestem ciekawa ich spotkania.:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na spotkanie musisz chyba jeszcze poczekać, ale obiecuję, że nie będziesz czekała zbyt długo.
      Nawet jeszcze nie wiem, jak się spotkają;)

      Usuń
  5. Uwielbiam Cię za to, że piszesz tak długie i wciągające rozdziały. Jeremiego z miejsca polubiłam za miłość do koni, za miłość do zwierząt i natury w ogóle. Ostatnio sama wpłacałam kilka złotych na konto fundacji, która ratuje konie przez rzeźnią. I Bursztyna (rumaka, na którego przeznaczyłam swoją skromną wpłatę) odratowano. Sam mężczyzna wydaje się bardzo interesującą postacią, a jego szpetota wręcz mnie zafascynowała. Nie lubię idealnie pięknych ludzi, a blizny i szramy dodają niekiedy uroku. Mam nadzieję, że tak samo myśli Pearl. Sytuacja z matką przypomina mi moje własne niesnaski z moją mamą ;D Ona także jest nazbyt troskliwa.
    Jak zwykle mi się podoba to, co piszesz! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :) A przy okazji zapraszam i do siebie, gdyż niedawno dodawałam post.

    Pozdrawiam serdecznie ;*

    [gryfonka-na-tropie]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy pisze długie rozdziały wydaję mi się, że są nudne i czytelnicy nie chcą ich czytać, więc zawsze staram się nie przesadzać.
      Ja też lubię Jeremiego za to, że kocha konie. To były, są i będą moje ulubione zwierzęta. Od dziecka jestem nimi zafascynowana. I jakże się cieszę, że uratowałaś tego konia. Ja od czasu do czasu też wpłacam jakieś niewielkie kwoty na pomoc koniom i dzięki temu zawsze, któreś z tych cudownych zwierząt dostaje od życia drugą szansę. Swego czasu lubiłam oglądać program "Animals" i tam dużo było o fundacji Pegasus.
      I zgadzam się co do blizn. Ludzie z fizycznymi bliznami są to ludzie nawróceni i wykazują się dużą empatią. Czytając książki ( szczególnie romanse) wybieram takie, by główny bohater nosił blizny.

      Dziękuję za komentarz. Ja nadrabiam zaległości u Ciebie;)

      Usuń
    2. Uwielbiam takie akcje dobroczynne, ostatnio ledwo co ujrzałam ogłoszenie o kucu Jaśku w Angorze, weszłam na tę stronkę ratuj-konie i już była informacja, iż kucyk uratowany przed rzeźnią. Naprawdę nie ma co żałować choćby jednej złotóweczki :) Także uwielbiam konie, niestety nie mam z nimi wiele do czynienia, ale naprawdę są cudowne i pełne godności.

      No nic, pozostaje mi czekać na kolejny rozdział :) Wkręciłam się w to powiadanie już po dwóch rozdziałach.

      :*

      Usuń
  6. Nie będę się wyróżniać jeżeli powiem: och, Jeremy! <3 Mimo że sama boję się koni, to w sumie kiedyś bym zabrała się na przejażdżkę. Nie wiem co za dranie mogą krzywdzić zwierzęta q.q
    Bob okazał się draniem, przynajmniej z początku. Miał straszne szczęście, że Can mu wybaczył. Pearl jest taką fajną duszyczką, której nie da się nie lubić. Uroczę dziewczę. Jestem ciekawa jakiejś wpadki xD.
    W ogóle Twój szablon jest taki ładny, stonowany. Czuje się wyjątkowo dobrze u Ciebie : )

    Całuję i czekam na więcej i więcej! _(nie wiem czy informowałam, ale u mnie rozdział I)

    OdpowiedzUsuń
  7. Widzę, że główny bohater, który pojawił się tylko raz zdołała oczarować wszystkie czytelniczki. Miło mi, że postać się się spodobała.
    Wiele ludzi boi się koni, ale te zwierzęta są tak kochane i tak cudowne, że nigdy nie zrobią człowiekowi krzywdy, jeśli nie czują się zagrożone.
    Ludzie niestety krzywdzą zwierzęta i tylko drugi człowiek jest w stanie zabrać w ich sprawie głos. Tutaj mamy Jeremiego, który ratuje zwierzęta.
    Ciesze się, że czujesz się u mnie dobrze:) Wygoda czytelnika to podstawa;)

    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapraszam na nowy rozdział :) http://gryfonka-na-tropie.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  9. Odzyskałam komputer i w końcu mogę wrócić do świata blogów :)

    Naszczęście nie mam u Ciebie za dużo do nadrabiania tylko jeden rozdział, ale w sumie, to sama nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, bo chętnie bym poczytała sobie dalej. Szkocja, Szkocja, piekny tajemniczy kraj... ale nie będę sie tu rozpisywała o Szkocji.

    Coś mi się zdaje, że Jeremy będzie mnie wkurzył, jak nie zmieni swojego postępowania i myślenia. Dobra, rozumiem faceta, że miał wypadek i tak dalej, wygląda teraz pewnie nie za dobrze, ale jakby nie patrzeć, to na świecie żyja pewnie gorsze przypadki i ludzie się nie zmaykają w domu. Niestety własnie często tak bywa, ze ludzie kiedy już wyglądają trochę innaczej niż taki przeciętniak, to czuja się wobcowani. Dlaczego? Bo własnie sami sobie coś wmawiają, ale też przeciętna ludność go piętnuje. I jakie, to zycie jest niesprawiedliwe. Chociaż Szkocja, to jest akurat bardzo tolerancyjny kraj. Napewno bardziej niż Poslska.

    Mamusia się martwi. Która mamusia się nie martwi? Dotosłe dzieci zawsze się denerwują, jak mamusia się martwi i czują jakby byli małymi dziecmi, bo to jest denerwujące, ale z drugiej strony, to przecież takie fajne. Wiedzieć, że ktoś sie martwi, ktoś mysli, ktoś kocha, prawda? No ale na dłuższą mete może to być wszystko bardzo uciążliwe.

    Aaaa i mam jeszcze takie pytanko. Ta legenda jest prawdziwą legendą, czy wymysloną przez Ciebie?

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Heeej, ja tutaj czekam na nowe jakby co. I tak do tego chciałam dodać, że mam nowe opowiadanie, tam jak będzie Ci się chciało to wpadaj. :D http://magnificent-insanity.blogspot.com/ ale Ty tutaj musisz napisać coś nowego. :D

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Terriblecrash, KrypteriaHG oraz Rose Perdu. Lily James oraz Beneath You Beautiful.