Pearl
nie miała pojęcia, co robić. Z każdym dniem popadała w coraz
większe zamyślenie, a dzisiejsze słowa pana Forysthe tylko
pogorszyły sprawę, bo nawet jeśli miał rację i reakcja
Jeremy'ego była tylko odruchem obronnym to i tak musiał ktoś coś
zrobić, aby przestał się obronić przed drugim człowiekiem.
Jeżeli będzie tak się zachowywał dalej to jedyną osobą,
którą będzie widywał, w dodatku dość rzadko, będzie Bobbie.
Czy koniecznie chce dopuścić do takiej sytuacji? Chyba tak, skoro
wciąż ją atakuje.
Właśnie
dlatego, by zapobiec jego samotności wparowała energicznym krokiem
do małego pokoiku, gdzie zostawiała posiłki. W oczach miała
iskry, a usta zacisnęła w wąską kreskę. Była zdeterminowana i
gotowa do tego, by siłą wyciągnąć Blackbourna z jego pokoi.
-
Posłuchaj mnie, ty nadęty pajacu! Wiem, że tam jesteś. Siedzisz
sobie za biurkiem, niczym jakiś hrabia i każesz donosić sobie
posiłki, jakbyś był kaleką. Ale ty jesteś zdrowy, do cholery!
Masz nogi i ręce. Kurcze, Jeremy, czy ty nie rozumiesz, jakie masz
wielkie szczęście? Żyjesz i to się liczy. Nie ma nic cenniejszego
od życia. Powinieneś dziękować Bogu za to, że je masz. Nie liczą
się blizny, bo one tylko są po to, by pokazać innym, co
przeszedłeś! Nie traktuj tego jak klątwy, do diabła! Poza tym,
jeśli jeszcze raz zachowasz się tak jak ostatnio to pójdę tam,
znajdę cię i wytargam cię za uszy jak niesfornego dzieciaka, a
potem wyrzucę na zewnątrz, żebyś w końcu wylazł z tej zatęchłej
nory, ty dzikusie! Myślisz, że bawi mnie gadanie do kamery?
Chciałabym w końcu porozmawiać z tobą w cztery oczy, Jeremy! – zamilkła. Stanęła w rozkroku, przytupując noga i założyła ręce na piersi. Czekała na jego reakcję. Wiedziała,
że ją słyszał, bo zielone światełko paliło się przy kamerze.
Wstrzymała oddech i cierpliwie czekała na to, co ma jej do powiedzenia. Odpowie czy
nie?
-
No, no, no, moja słodka Pearl pokazała pazurki i to drugi raz tego
samego dnia! - usłyszała w końcu głos Jeremy'ego.
Pearl
poczuła, że się czerwieni, a wokół serca zaczęło rozlewać się
przyjemne ciepło, gdy powiedział „moja”. Chciała być jego,
ale czy to możliwe? Czy może myśleć o tym w ten sposób? Powinna
jednak najpierw skupić się na tym, by zdobyć jego zaufanie, na nic
więcej nie może sobie pozwolić. Ona wyjdzie, a on tu zostanie i
historia zatoczy koło. Znów zostanie sam i kolejny raz pogrąży
się w samotności. Nie mogła być taką egoistka i zakosztować
kilku chwil szczęścia w ramionach Jeremy'ego. On mógłby chcieć
czegoś więcej niż przelotnego romansu. Żył tu wystarczająco
długo, aby wiedzieć czego chce. A na pewno chciał czegoś
trwałego, poważnego.
Potrząsnęła
głową i odrzuciła te myśli. Nie wolno jej teraz o tym myśleć,
to nie czas i miejsce.
-
Nareszcie się odezwałeś! - krzyknęła, czując jak rośnie w niej
wściekłość. - Jak śmiesz się tak zachowywać?
-
No właśnie, jak śmiem? Gdybym wiedział, że dostane ostry obiad
jako pokuta za to, co zrobiłem, a potem równie ostrych słów
użyjesz postąpiłbym inaczej, ale straciłbym widok pięknej furii,
malującej się w twoich oczach, czyli na dobre mi wyszło –
powiedział zadowolony. Pearl usłyszała w jego głosie lekką
wesołość.
-
To wcale nie jest śmieszne. Wkurzasz mnie! Do widzenia – warknęła
przez zaciśnięte usta i wyszła trzaskając drzwiami.
Kretyn!
Ona chciała poważnie porozmawiać, a on tak sobie żartuje! W ogóle
jej nie słuchał! Co za irytujący facet.
Wparadowała
do kuchni. Miotała się po niej jak lew po klatce, ale była zbyt
wzburzona, żeby zebrać myśli. Czy rzeczywiście nie umiał wziąć
tego na poważnie? Czy musiał traktować tę sprawę tak lekko? Ale
przecież, gdy ofiarowała mu swoją pomoc, to uniósł się dumą i
honorem, więc o co mu chodzi do diabła?! Nie potrafiła go
zrozumieć. Przez chwilę tylko wydawało jej się, że połączyła
ich pewna nić porozumienia, a teraz nagle wszystko zaczęło się
sypać. Najwidoczniej nie ona u pomoże. Niestety.
Gdy
zadzwonił telefon, odebrała go odruchowo.
-
Słucham?
-
Z tej strony Greg Smadley. Weterynarz – dodał na wszelki wypadek, gdyby nie rozpoznała nazwiska, ale doskonale wiedziała kto dzwonił.
-
Tak, poznaję. O co chodzi? - zapytała, czując dziwny niepokój.
-
Nie dzwoniłbym tutaj, lecz do Jeremy'ego, ale nie mogę się do
niego dodzwonić. Pomyślałem, więc że skoro ma już małą
gosposię to zapewne ktoś odbierze telefon, ale do rzeczy. Ostatnio
informowałem Jeremy'ego o stanie zdrowia Gandalfa. Prosił też abym
dał mu odpowiedź, kiedy będzie możliwość odebrania ogiera z
lecznicy. Jeśli o mnie chodzi możecie już go brać. Ma nogę w
gipsie i nie widzę żadnych przeciwwskazań do tego, aby mógł
podróżować.
Gandalf!
Zupełnie o nim zapomniała! Tak bardzo zajęta była tym patafianem
w wieży, że koń całkiem umknął jej uwadze. Ale Jeremy nawet
słowem się nie zająknął w jego sprawie, a przecież to ona
uratowała go przed niechybną śmiercią. Co za egoista! Już ona mu
pokaże!
-
Muszę przyznać, że całkiem zapomniałam o Gandalfie, a Jeremy nic
nie wspominał, że dzwonił pan do niego. Bardzo mnie cieszy, że
ogier już do nas wróci. Czy nadal jest taki niespokojny? -
zapytała, mając nadzieję, że zachowanie siwka uległo znacznej
poprawie, ale musiałby się stać cud, aby koń nagle przestał tak
wariować. Jego zachowaniem powinien zając się odpowiedni człowiek,
zaklinacz koni, który pokazałby nie tylko Gandalfowi, ale także
ludziom odpowiednią drogę. Sam koń nie osiągnie spokoju ducha, do
tego potrzeba człowieka, który będzie mu towarzyszył.
-
Wiem, że bardzo ci zależy na tym ogierze, ale obawiam się, że
Gandalf zrobił się jeszcze gorszy. Gdyby nie noga w gipsie i
odpowiednie środki uspokajające rozniósłby moją lecznicę w
drobny mak. Moi stażyści prawie rzucili praktyki przez niego. Siał
tu prawdziwy postrach. Nie wiem, co będzie dalej, jak poradzi sobie
u was w stajni, gdzie jest tak niespokojnie i głośno. Gdyby żył
przez jakiś czas odizolowany od wszelkiego harmidru to wydaję mi
się, że nieco by się uspokoił, ale nie jestem psychologiem, więc
ciężko mi to stwierdzić.
Ostatnia
nadzieja zgasła. A tak liczyła na cud. Bała się, że zadecydują,
aby go uśpić i okaże się, że jej walka poszła na marne.
-
Kiedy możemy przyjechać po niego? - zapytała zdławionym głosem.
-
W każdej chwili. Mam dom obok lecznicy, więc możecie podjechać o
każdej porze dnia lub nocy, jak znajdziecie tylko czas. Możecie
podjechać już jutro.
-
Dobrze, nie ma sprawy. Bardzo dziękuję za informację. Do widzenia
– powiedziała cicho i rozłączyła się nim weterynarz zdążył
odpowiedzieć.
Naszły
ją czarne myśli. Nie może pozwolić na to, aby ten koń został
uśpiony. Będzie walczyła wszelkimi dostępnymi jej środkami, aby
go uratować.
Przybita
poczłapała do pokoiku, skąd wybiegła kilkanaście minut temu.
-
Jeremy – powiedziała drżącym głosem.
-
Co się stało, Pearl? O co chodzi? - odpowiedział natychmiast
właściciel zamku. Pearl poczuła, że mimowolnie rumieni się na
dźwięk jego głosu. Był taki przyjemny, gładki i miękki.
Zapragnęła aby ją przytulił, mocno i pewnie, chciałaby aby
skłamał zapewniając, że z Gandalfem będzie wszystko w porządku,
że wyjdzie z tego i okaże się wspaniałym wierzchowcem.
-
Dzwonił weterynarz... Możemy już po niego jechać... Po Gandalfa.
-
To świetnie, ale dlaczego płaczesz?
Jej
dłoń automatycznie powędrowała do policzka. Rzeczywiście, łzy
same płynęły po twarzy nieprzerwanym strumieniem. Otarła je
szybko i odchrząknęła.
-
Boję się. Boję się, bo Greg powiedział, że Gandalf jest jeszcze
gorszy niż poprzednio. Nie możecie go uśpić, proszę, Jeremy,
zrób coś – dodała, błagalnie patrząc w kamerę.
-
Zrobię wszytko, co w mojej mocy, obiecuję. Idź się połóż,
prześpij się trochę.
-
Ale kolacja...
-
Ja nie jestem głodny. Zjedz coś i się połóż. I nie płacz już,
bo się rozchorujesz. - Jego łagodny głos miał jakieś magiczne
właściwości, uznała Pearl, gdyż poczuła ulgę. Skoro Jeremy
obiecał, to dotrzyma słowa. Musi.
Skierowała
się powoli do drzwi.
-
Pearl, zaczekaj – powiedział nagle Jeremy. Przystanęła przy
drzwiach i spojrzała w kierunku kamery.
-
Tak? Co się stało?
-
Jeśli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić to powiedz śmiało.
To wszystko w ramach przeprosin za moje haniebne zachowanie sprzed
kilku dni. Kolejny raz proszę cię o przebaczenie, na które nie
zasłużyłem.
-
Tu nie chodzi o to, czy zasłużyłeś, czy nie. Chodzi o to, że ty
sam sobie nie potrafisz dać sobie szansy. Ciągle odtrącasz
drugiego człowieka, uciekasz w samotność, bo wierzysz, że tak
będzie lepiej, ale jednocześnie chcesz być wśród ludzi, chcesz
by cię akceptowali takim, jakim jesteś. Jeremy, zrozum, że nie
chcę cię zranić. Akceptuję cię całego, nawet jeśli czasami
przeciągasz strunę i doprowadzasz mnie do szału. - Zamilkła nagle
i pełnymi niepokoju oczami wpatrywała się w kamerę. Oczekiwała
odpowiedzi Jeremy'go, który nagle umilkł i nie odpowiadał na to,
co powiedziała.
-
Czuję się tak, jakbyśmy się znali od lat, a jednocześnie cię
nie znam... Pearl to, co mówisz po części jest prawdą, ale
proszę, nie angażuj się w naszą znajomość bardziej niż to
konieczne. Jesteś cudowną dziewczyną i nie chcę, abyś zmarnowała
swój czas na takiego człowieka jak ja. Zostańmy przyjaciółmi. -
Już bardziej nie mógł ją zranić. Poczuła dojmujący ból w
okolicy serca. Upokorzenie wlało się do środka i zaatakowało ją
niczym groźny pies. Nie sądziła, aby między nimi wytworzyło się
coś więcej, niż to, co było dotychczas, ale gdzieś tam, na dnie
miała nadzieję, nieustannie łudziła się, że Jeremy da jej to czego tak
ciągle szuka, ona natomiast dałaby mu to czego tak rozpaczliwie
potrzebuje. Teraz jednak umarła w niej wszelka iskierka, która
jeszcze się tliła.
Więc
teraz będą jak przyjaciele? Jak znajomi, którzy choć się znają,
to jednak sobie nie ufają? Co powinna teraz zrobić? Traktować go jak do
tej pory, czy może dać mu do zrozumienia, że bardzo ją zranił?
Wybrała opcję pierwszą, choć Bóg jej świadkiem, że napadła ją
ochota, aby powiedzieć mu całą prawdę o własnych uczuciach, ale
nie zrobiła tego. Nie chciała upokarzać się przed nim. Nie
zniosłaby tego.
Tak
więc w myśl twardego postanowienia, że nic nie da po sobie poznać,
uśmiechnęła się promiennie i kiwnęła głową, starając się
przybrać na twarzy maskę entuzjazmu.
-
Tak, oczywiście! - powiedziała radośnie, choć serce w niej
zamarło.
-
To świetnie! Bardzo cię polubiłem nie chciałbym, abyśmy się
już kłócili.
-
Ja też nie. Jeremy...
-
Tak?
-
Co będzie z Gandalfem? - zapytała. Uznała, że dobrze jej zrobi
zmiana tematu.
-
Będziemy starali się go uratować. Najpierw jednak musi do nas
wrócić i wtedy pomyślimy, co dalej. I chyba jeszcze raz muszę cię
przeprosić, bo nie powiedziałem ci wcześniej o Gandalfie, ale nie
chciałem, żebyś się martwiła. Prognozy nie były zadowalające,
a wiedziałem, że ten ogier jest dla ciebie bardzo ważny. Pearl,
naprawdę bardzo przykro mi to mówić, ale może tak być, że
będzie trzeba go uśpić. Skonsultowałem się...
-
Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie pozwolę ci!
-
Pearl!
Dziewczyna
nie słuchała go jednak i wybiegła z pokoju. Nie może go tak po
prostu uśpić, pozbawić życia, jakby to on był panem życia i
śmierci. Nie dość, że siedzi zamknięty w wieży i w ogóle nie
ma pojęcia o tym, co dzieje się w zamku, to decyduje o życiu
konia, który potrzebuje dużo miłości i cierpliwości. A on nagle
chce zadecydować czy ten koń będzie żył czy też nie. Nie
dopuści do tego, aby Gandalf został uśpiony, będzie bronić go
rękami i nogami, i nie pozwoli, aby zwierzakowi coś się
stało.
Jeremy
będzie musiał ją wtedy siłą odciągnąć od konia, bo inaczej
nie pozwoli aby ktoś pozbawił go życia.
Wbrew
słowom Jeremy'ego, Pearl przygotowała dla niego kolację
składającej się z kanapek, zbożowych ciastek i herbaty. Zaniosła
to wszystko do pokoju i bez słowa wyszła.
***
Obserwował
ją jak niosła dla niego kolację. Na tacy dostrzegł stos kanapek,
parującą herbatę i kilka ciastek. Pociekła mu ślinka, tylko sam
nie wiedział, czy na kanapki, czy może na Pearl. Wszystko jedno, i
jedno i drugie wyglądało apetycznie, ale z tą różnicą, że
Pearl chciał smakować powoli, rozkoszując się każdym centymetrem
jej nagiego ciała. Poczekał aż wyjdzie i dopiero wtedy odetchnął
głośno. Była taka śliczna, nie mógł patrzeć na nią spokojnie,
bo zaraz wszystko budziło się w nim do życia, wszystko domagało
się tej nieświadomej swego uroku dziewczyny. Gdyby tylko mógł tak
po prostu wziąć ją w ramiona i przez kilka chwil ją potrzymać.
Nie musiałby jej całować. Wystarczyłaby mu bliskość jej
drobnego ciała.
Rozejrzał
się po pokoju w końcu wstał po kolację. Nie odezwał się do
niej, bo uznał, że tak będzie lepiej, ale teraz bardzo tego
żałował. Chciał po raz kolejny usłyszeć jej głos, znów chciał
się napawać jego barwą. Wybaczyła mu to gburowate zachowanie, ale
czy wybaczy mu to, co powiedział o Gandalfie? Mógł jej oszczędzić
prawdy, bo zdążył ją na tyle poznać, aby wiedzieć, iż była
bardzo wrażliwa i bardzo będzie przeżywała fakt, iż koń może
zostać uśpiony. On sam tego nie chciał, brzydził się tą myślą,
ale jeśli nie będzie w stanie go uratować to powinien podjąć
odpowiednie kroki. Koń jedynie męczył się i stanowił zagrożenie
dla otoczenia, ale także dla samego siebie. Nie chciał jej zawieść,
bo pragnął aby ich stosunki uległy poprawie.
Spojrzał
na kanapki, które dla niego zrobiła. Jak miał się jej
odwdzięczyć? Musiał coś dla niej zrobić, aby nie myślała o nim
źle... Ale problem był taki, że nie wiedział, co może uczynić
dla Pearl.
Szedł
korytarzem, wciąż zastanawiając się nad prezentem dla jego małej
gosposi. Było późno, ale nie sądził, że mógłby jeszcze
zasnąć. Może uda mu się zdrzemnąć, choć przez chwilę, nie
wierzył jednak, że uda mu się zapaść w głęboki sen, bo od
kilku dni dręczył go pozbawiony racjonalnego wytłumaczenia
niepokój.
Właśnie
przechodził obok galerii portretów. Przystanął przy swoim i
wpatrywał się w niego bardzo długo. Ten dumny, młody chłopak z
gładką twarzą, rozbawionym spojrzeniem i nikłym uśmiechem na
ustach umarł. Na jego miejsce pojawił się mężczyzna z twarzą
poszarpaną bliznami, który już dawno zapomniał, co to szczery
śmiech.
Ostatni
raz spojrzał na portret i odszedł. Żałował wielu rzeczy, chciał
wrócić do momentu, w którym był szczęśliwy z Amber. Amber,
która twierdziła, że go kocha. To dla niej się zmienił, dla niej
porzucił rozpieszczonych przyjaciół, dla niej zostawił w tyle
imprezy i alkohol. Wydawało mu się, że tworzą idealną, zgraną
parę, która kocha się prawdziwą, szczerą miłością. Po wypadku
wszystko wyszło na jaw. Był dla niej jedynie kimś na pokaz. Ona
była śliczna, więc potrzebowała kogoś równie ładnego. Kiedy
okazało się, że jego twarz już na zawsze będzie poznaczona
bliznami, odeszła twierdząc, że nie może z nim być, bo nie
wygląda jak człowiek. Do dziś czuł w sercu pulsujący ból i
rozpacz, która trawiła go jeszcze przez wiele tygodni. W kompletną
apatie popadł, gdy zmarła matka. Został sam. Prócz Bobiego nie
miał już nikogo. Ojciec zmarł zaraz po wypadku w wyniku
zewnętrznych i wewnętrznych obrażeń. Rzucił wszystko w cholerę
i wyjechał do Szkocji, gdzie zaszył się w zamku odziedziczonym po
dziadku i dopóki nie poznał Pearl samotność była jego
najwierniejszą przyjaciółką. Po przyjeździe Pearl zaczęła mu
przeszkadzać, ciążyć jak mały kamyk w bucie.
Nieświadomie
rozświetliła mrok, który spowijał go od wielu lat i teraz nie
chciał tam wracać, nie chciał aby znów ktoś zepchnął go w
ciemność tak, jak zrobiła to Amber. Chciał ją zatrzymać przy
sobie, by móc się z nią cieszyć każdym dniem, by budzić się
codziennie rano przy jej boku i kłaść się przy niej w nocy ze
świadomością, że zostanie ona już z nim na zawsze i każdy jego
dzień będzie taki sam. Chciał popaść w taką przyjemną rutynę,
pragnął normalnego życia.
Szedł
ciemnym korytarzem i czuł, że się dusi, że to otoczenie coraz
bardziej zaciska swe wielkie łapy na jego krtani. Tracił życie,
wszystko wymykało mu się z rąk. I Pearl była za to winna, to ona
zburzyła jego dotychczasowy ład w chwili, gdy spojrzała w kamerę
tymi swoimi wielkimi oczami i pierwszy raz się z nim przywitała.
Pamiętał ten dreszcz, który przeszedł przez całe jego ciało.
Nigdy nie zapomni tego do końca życia, ta chwila będzie trwać w
nim już zawsze. Co zrobiłaby Pearl, gdyby powiedział jej o tym,
co myśli? Przestraszyłaby się czy może wpadła w jego ramion i
obiecała, że z nim zostanie? Obie reakcje były prawdopodobne.
Przystanął
przed oknem. Świeże powietrze padało do środka i roznosiło po
zamku słodki zapach kwiatów. Tak właśnie mogła pachnieć jego
mała Pearl, jak kwiaty.
Po
chwili ruszył dalej. Od jakiegoś czasu jego tradycyjną drogą była
ta, którą przechodził w pierwszą noc jej przyjazdu. Nie wiedział,
co w tamtej chwili nim kierowało, ale pamiętał jak jak źle ją
potraktował. Czuł się z tym źle, ale czasu nie cofnie. Zresztą,
do tej pory nie zachowywał się normalnie. Zawsze ją obrażał i
złościł się na nią, ale patrząc na to z jej perspektywy chciała
przecież dobrze. Chciała go wyciągnąć z pokoi, w których żył
już od wielu lat. Powinien być jej za to wdzięczny. Jak na razie
okazał się być zwykłym niewdzięcznikiem. Właśnie dlatego
postanowił dać jej prezent. Wciąż jednak nie wiedział co.
Idąc
obok pokoju Pearl zwolnił nieco, aż w końcu przystanął. Po
krótkiej chwili dobiegł go żałosny płacz dziewczyny. Wszystko w
nim zamarło i zadrżało na ten dźwięk. Chciał do niej pobiec,
przytulić i ukoić smutek. Powstrzymał się jednak i stał tak
słuchając. A potem, w jednej sekundzie podjął decyzję, która, w
to nie wątpił, zaważy na ich dalszej znajomości. Podszedł do
drzwi i cicho zastukał.
Ojej, ja bym tuliłam Jeremiego, a nie na niego krzyczała. ; __ ; przecież on taki słodki i zraniony no i może trochę pastwi się nad sobą ale ALE bym go tuliła. ;> I nasza Pearl...naprawdę pokazała pazurki. PLUS on do niej wszedł! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! <3 Musisz napisać szybko dalej bo ja umrę!
OdpowiedzUsuńO rany, jak to dobrze, że Jeremy wrescie odnalazł w sobie mężczyznę i postanowił jednak do niej wejść. Biedna Pearl, szkoda mi jej trochę, chociaż w sumie moim zdaniem nieco za mocno zareagowała (ale to mówię ja, osoba po eutanazji emocjonalnej, więc może się nie znam). W każdym razie i tak jestem pewna, że z Gandalfem będzie wszystko w porządku, a przynajmniej mam taką nadzieję, i w ogóle jak mogłaś skończyć w takim momencie?! ;P
OdpowiedzUsuńCałuję! ;*
Ómrę, autentycznie ómrę o.O Zabiłaś mnie tym rozdziałem. Kiedy Jeremmy powiedział Pearl, że mogą zostać przyjaciółmi, to ręce mi opadły. Serio, aż uderzyłam się o krzesło. Po prostu miałam ochotę walnąć go czymś bardzo mocno, żeby mu wybić z głowy te głupoty. A ona się jeszcze zgodziła, no ludzie -.- A później ta końcówka *.* Powinnaś skończyć na stosie, czarownico, za taki koniec. Aaaaa...!
OdpowiedzUsuńNie mam ostatnio weny na komentarze, poza tym jestem trochę w szoku po tym rozdziale :D Pozdrawiam!
cudowne jak zawsze reakcja Jeremiego była zaskakująca:P nie spodziewam się :p a Pearl ma fajny charakterek pewnie po mamusi :P czekam z niecierpliwością na nowy rozdział
OdpowiedzUsuń