14.7.13

17. Decyzje

Pearl nie miała pojęcia, co robić. Z każdym dniem popadała w coraz większe zamyślenie, a dzisiejsze słowa pana Forysthe tylko pogorszyły sprawę, bo nawet jeśli miał rację i reakcja Jeremy'ego była tylko odruchem obronnym to i tak musiał ktoś coś zrobić, aby przestał się obronić przed drugim człowiekiem. Jeżeli będzie tak się zachowywał dalej to jedyną osobą, którą będzie widywał, w dodatku dość rzadko, będzie Bobbie. Czy koniecznie chce dopuścić do takiej sytuacji? Chyba tak, skoro wciąż ją atakuje.
Właśnie dlatego, by zapobiec jego samotności wparowała energicznym krokiem do małego pokoiku, gdzie zostawiała posiłki. W oczach miała iskry, a usta zacisnęła w wąską kreskę. Była zdeterminowana i gotowa do tego, by siłą wyciągnąć Blackbourna z jego pokoi.
- Posłuchaj mnie, ty nadęty pajacu! Wiem, że tam jesteś. Siedzisz sobie za biurkiem, niczym jakiś hrabia i każesz donosić sobie posiłki, jakbyś był kaleką. Ale ty jesteś zdrowy, do cholery! Masz nogi i ręce. Kurcze, Jeremy, czy ty nie rozumiesz, jakie masz wielkie szczęście? Żyjesz i to się liczy. Nie ma nic cenniejszego od życia. Powinieneś dziękować Bogu za to, że je masz. Nie liczą się blizny, bo one tylko są po to, by pokazać innym, co przeszedłeś! Nie traktuj tego jak klątwy, do diabła! Poza tym, jeśli jeszcze raz zachowasz się tak jak ostatnio to pójdę tam, znajdę cię i wytargam cię za uszy jak niesfornego dzieciaka, a potem wyrzucę na zewnątrz, żebyś w końcu wylazł z tej zatęchłej nory, ty dzikusie! Myślisz, że bawi mnie gadanie do kamery? Chciałabym w końcu porozmawiać z tobą w cztery oczy, Jeremy! – zamilkła. Stanęła w rozkroku, przytupując noga i założyła ręce na piersi.  Czekała na jego reakcję. Wiedziała, że ją słyszał, bo zielone światełko paliło się przy kamerze. Wstrzymała oddech i cierpliwie czekała na to, co ma jej do powiedzenia. Odpowie czy nie?
- No, no, no, moja słodka Pearl pokazała pazurki i to drugi raz tego samego dnia! - usłyszała w końcu głos Jeremy'ego.
Pearl poczuła, że się czerwieni, a wokół serca zaczęło rozlewać się przyjemne ciepło, gdy powiedział „moja”. Chciała być jego, ale czy to możliwe? Czy może myśleć o tym w ten sposób? Powinna jednak najpierw skupić się na tym, by zdobyć jego zaufanie, na nic więcej nie może sobie pozwolić. Ona wyjdzie, a on tu zostanie i historia zatoczy koło. Znów zostanie sam i kolejny raz pogrąży się w samotności. Nie mogła być taką egoistka i zakosztować kilku chwil szczęścia w ramionach Jeremy'ego. On mógłby chcieć czegoś więcej niż przelotnego romansu. Żył tu wystarczająco długo, aby wiedzieć czego chce. A na pewno chciał czegoś trwałego, poważnego.
Potrząsnęła głową i odrzuciła te myśli. Nie wolno jej teraz o tym myśleć, to nie czas i miejsce.
- Nareszcie się odezwałeś! - krzyknęła, czując jak rośnie w niej wściekłość. - Jak śmiesz się tak zachowywać?
- No właśnie, jak śmiem? Gdybym wiedział, że dostane ostry obiad jako pokuta za to, co zrobiłem, a potem równie ostrych słów użyjesz postąpiłbym inaczej, ale straciłbym widok pięknej furii, malującej się w twoich oczach, czyli na dobre mi wyszło – powiedział zadowolony. Pearl usłyszała w jego głosie lekką wesołość.
- To wcale nie jest śmieszne. Wkurzasz mnie! Do widzenia – warknęła przez zaciśnięte usta i wyszła trzaskając drzwiami.
Kretyn! Ona chciała poważnie porozmawiać, a on tak sobie żartuje! W ogóle jej nie słuchał! Co za irytujący facet.
Wparadowała do kuchni. Miotała się po niej jak lew po klatce, ale była zbyt wzburzona, żeby zebrać myśli. Czy rzeczywiście nie umiał wziąć tego na poważnie? Czy musiał traktować tę sprawę tak lekko? Ale przecież, gdy ofiarowała mu swoją pomoc, to uniósł się dumą i honorem, więc o co mu chodzi do diabła?! Nie potrafiła go zrozumieć. Przez chwilę tylko wydawało jej się, że połączyła ich pewna nić porozumienia, a teraz nagle wszystko zaczęło się sypać. Najwidoczniej nie ona u pomoże. Niestety.
Gdy zadzwonił telefon, odebrała go odruchowo.
- Słucham?
- Z tej strony Greg Smadley. Weterynarz – dodał na wszelki wypadek, gdyby nie rozpoznała nazwiska, ale doskonale wiedziała kto dzwonił.
- Tak, poznaję. O co chodzi? - zapytała, czując dziwny niepokój.
- Nie dzwoniłbym tutaj, lecz do Jeremy'ego, ale nie mogę się do niego dodzwonić. Pomyślałem, więc że skoro ma już małą gosposię to zapewne ktoś odbierze telefon, ale do rzeczy. Ostatnio informowałem Jeremy'ego o stanie zdrowia Gandalfa. Prosił też abym dał mu odpowiedź, kiedy będzie możliwość odebrania ogiera z lecznicy. Jeśli o mnie chodzi możecie już go brać. Ma nogę w gipsie i nie widzę żadnych przeciwwskazań do tego, aby mógł podróżować.
Gandalf! Zupełnie o nim zapomniała! Tak bardzo zajęta była tym patafianem w wieży, że koń całkiem umknął jej uwadze. Ale Jeremy nawet słowem się nie zająknął w jego sprawie, a przecież to ona uratowała go przed niechybną śmiercią. Co za egoista! Już ona mu pokaże!
- Muszę przyznać, że całkiem zapomniałam o Gandalfie, a Jeremy nic nie wspominał, że dzwonił pan do niego. Bardzo mnie cieszy, że ogier już do nas wróci. Czy nadal jest taki niespokojny? - zapytała, mając nadzieję, że zachowanie siwka uległo znacznej poprawie, ale musiałby się stać cud, aby koń nagle przestał tak wariować. Jego zachowaniem powinien zając się odpowiedni człowiek, zaklinacz koni, który pokazałby nie tylko Gandalfowi, ale także ludziom odpowiednią drogę. Sam koń nie osiągnie spokoju ducha, do tego potrzeba człowieka, który będzie mu towarzyszył.
- Wiem, że bardzo ci zależy na tym ogierze, ale obawiam się, że Gandalf zrobił się jeszcze gorszy. Gdyby nie noga w gipsie i odpowiednie środki uspokajające rozniósłby moją lecznicę w drobny mak. Moi stażyści prawie rzucili praktyki przez niego. Siał tu prawdziwy postrach. Nie wiem, co będzie dalej, jak poradzi sobie u was w stajni, gdzie jest tak niespokojnie i głośno. Gdyby żył przez jakiś czas odizolowany od wszelkiego harmidru to wydaję mi się, że nieco by się uspokoił, ale nie jestem psychologiem, więc ciężko mi to stwierdzić.
Ostatnia nadzieja zgasła. A tak liczyła na cud. Bała się, że zadecydują, aby go uśpić i okaże się, że jej walka poszła na marne.
- Kiedy możemy przyjechać po niego? - zapytała zdławionym głosem.
- W każdej chwili. Mam dom obok lecznicy, więc możecie podjechać o każdej porze dnia lub nocy, jak znajdziecie tylko czas. Możecie podjechać już jutro.
- Dobrze, nie ma sprawy. Bardzo dziękuję za informację. Do widzenia – powiedziała cicho i rozłączyła się nim weterynarz zdążył odpowiedzieć.
Naszły ją czarne myśli. Nie może pozwolić na to, aby ten koń został uśpiony. Będzie walczyła wszelkimi dostępnymi jej środkami, aby go uratować.
Przybita poczłapała do pokoiku, skąd wybiegła kilkanaście minut temu.
- Jeremy – powiedziała drżącym głosem.
- Co się stało, Pearl? O co chodzi? - odpowiedział natychmiast właściciel zamku. Pearl poczuła, że mimowolnie rumieni się na dźwięk jego głosu. Był taki przyjemny, gładki i miękki. Zapragnęła aby ją przytulił, mocno i pewnie, chciałaby aby skłamał zapewniając, że z Gandalfem będzie wszystko w porządku, że wyjdzie z tego i okaże się wspaniałym wierzchowcem.
- Dzwonił weterynarz... Możemy już po niego jechać... Po Gandalfa.
- To świetnie, ale dlaczego płaczesz?
Jej dłoń automatycznie powędrowała do policzka. Rzeczywiście, łzy same płynęły po twarzy nieprzerwanym strumieniem. Otarła je szybko i odchrząknęła.
- Boję się. Boję się, bo Greg powiedział, że Gandalf jest jeszcze gorszy niż poprzednio. Nie możecie go uśpić, proszę, Jeremy, zrób coś – dodała, błagalnie patrząc w kamerę.
- Zrobię wszytko, co w mojej mocy, obiecuję. Idź się połóż, prześpij się trochę.
- Ale kolacja...
- Ja nie jestem głodny. Zjedz coś i się połóż. I nie płacz już, bo się rozchorujesz. - Jego łagodny głos miał jakieś magiczne właściwości, uznała Pearl, gdyż poczuła ulgę. Skoro Jeremy obiecał, to dotrzyma słowa. Musi.
Skierowała się powoli do drzwi.
- Pearl, zaczekaj – powiedział nagle Jeremy. Przystanęła przy drzwiach i spojrzała w kierunku kamery.
- Tak? Co się stało?
- Jeśli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić to powiedz śmiało. To wszystko w ramach przeprosin za moje haniebne zachowanie sprzed kilku dni. Kolejny raz proszę cię o przebaczenie, na które nie zasłużyłem.
- Tu nie chodzi o to, czy zasłużyłeś, czy nie. Chodzi o to, że ty sam sobie nie potrafisz dać sobie szansy. Ciągle odtrącasz drugiego człowieka, uciekasz w samotność, bo wierzysz, że tak będzie lepiej, ale jednocześnie chcesz być wśród ludzi, chcesz by cię akceptowali takim, jakim jesteś. Jeremy, zrozum, że nie chcę cię zranić. Akceptuję cię całego, nawet jeśli czasami przeciągasz strunę i doprowadzasz mnie do szału. - Zamilkła nagle i pełnymi niepokoju oczami wpatrywała się w kamerę. Oczekiwała odpowiedzi Jeremy'go, który nagle umilkł i nie odpowiadał na to, co powiedziała.
- Czuję się tak, jakbyśmy się znali od lat, a jednocześnie cię nie znam... Pearl to, co mówisz po części jest prawdą, ale proszę, nie angażuj się w naszą znajomość bardziej niż to konieczne. Jesteś cudowną dziewczyną i nie chcę, abyś zmarnowała swój czas na takiego człowieka jak ja. Zostańmy przyjaciółmi. - Już bardziej nie mógł ją zranić. Poczuła dojmujący ból w okolicy serca. Upokorzenie wlało się do środka i zaatakowało ją niczym groźny pies. Nie sądziła, aby między nimi wytworzyło się coś więcej, niż to, co było dotychczas, ale gdzieś tam, na dnie miała nadzieję, nieustannie łudziła się, że Jeremy da jej to czego tak ciągle szuka, ona natomiast dałaby mu to czego tak rozpaczliwie potrzebuje. Teraz jednak umarła w niej wszelka iskierka, która jeszcze się tliła.
Więc teraz będą jak przyjaciele? Jak znajomi, którzy choć się znają, to jednak sobie nie ufają? Co powinna teraz zrobić? Traktować go jak do tej pory, czy może dać mu do zrozumienia, że bardzo ją zranił? Wybrała opcję pierwszą, choć Bóg jej świadkiem, że napadła ją ochota, aby powiedzieć mu całą prawdę o własnych uczuciach, ale nie zrobiła tego. Nie chciała upokarzać się przed nim. Nie zniosłaby tego.
Tak więc w myśl twardego postanowienia, że nic nie da po sobie poznać, uśmiechnęła się promiennie i kiwnęła głową, starając się przybrać na twarzy maskę entuzjazmu.
- Tak, oczywiście! - powiedziała radośnie, choć serce w niej zamarło.
- To świetnie! Bardzo cię polubiłem nie chciałbym, abyśmy się już kłócili.
- Ja też nie. Jeremy...
- Tak?
- Co będzie z Gandalfem? - zapytała. Uznała, że dobrze jej zrobi zmiana tematu.
- Będziemy starali się go uratować. Najpierw jednak musi do nas wrócić i wtedy pomyślimy, co dalej. I chyba jeszcze raz muszę cię przeprosić, bo nie powiedziałem ci wcześniej o Gandalfie, ale nie chciałem, żebyś się martwiła. Prognozy nie były zadowalające, a wiedziałem, że ten ogier jest dla ciebie bardzo ważny. Pearl, naprawdę bardzo przykro mi to mówić, ale może tak być, że będzie trzeba go uśpić. Skonsultowałem się...
- Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie pozwolę ci!
- Pearl!
Dziewczyna nie słuchała go jednak i wybiegła z pokoju. Nie może go tak po prostu uśpić, pozbawić życia, jakby to on był panem życia i śmierci. Nie dość, że siedzi zamknięty w wieży i w ogóle nie ma pojęcia o tym, co dzieje się w zamku, to decyduje o życiu konia, który potrzebuje dużo miłości i cierpliwości. A on nagle chce zadecydować czy ten koń będzie żył czy też nie. Nie dopuści do tego, aby Gandalf został uśpiony, będzie bronić go rękami i nogami, i nie pozwoli, aby zwierzakowi coś się stało.
Jeremy będzie musiał ją wtedy siłą odciągnąć od konia, bo inaczej nie pozwoli aby ktoś pozbawił go życia.
Wbrew słowom Jeremy'ego, Pearl przygotowała dla niego kolację składającej się z kanapek, zbożowych ciastek i herbaty. Zaniosła to wszystko do pokoju i bez słowa wyszła.



***

Obserwował ją jak niosła dla niego kolację. Na tacy dostrzegł stos kanapek, parującą herbatę i kilka ciastek. Pociekła mu ślinka, tylko sam nie wiedział, czy na kanapki, czy może na Pearl. Wszystko jedno, i jedno i drugie wyglądało apetycznie, ale z tą różnicą, że Pearl chciał smakować powoli, rozkoszując się każdym centymetrem jej nagiego ciała. Poczekał aż wyjdzie i dopiero wtedy odetchnął głośno. Była taka śliczna, nie mógł patrzeć na nią spokojnie, bo zaraz wszystko budziło się w nim do życia, wszystko domagało się tej nieświadomej swego uroku dziewczyny. Gdyby tylko mógł tak po prostu wziąć ją w ramiona i przez kilka chwil ją potrzymać. Nie musiałby jej całować. Wystarczyłaby mu bliskość jej drobnego ciała.
Rozejrzał się po pokoju w końcu wstał po kolację. Nie odezwał się do niej, bo uznał, że tak będzie lepiej, ale teraz bardzo tego żałował. Chciał po raz kolejny usłyszeć jej głos, znów chciał się napawać jego barwą. Wybaczyła mu to gburowate zachowanie, ale czy wybaczy mu to, co powiedział o Gandalfie? Mógł jej oszczędzić prawdy, bo zdążył ją na tyle poznać, aby wiedzieć, iż była bardzo wrażliwa i bardzo będzie przeżywała fakt, iż koń może zostać uśpiony. On sam tego nie chciał, brzydził się tą myślą, ale jeśli nie będzie w stanie go uratować to powinien podjąć odpowiednie kroki. Koń jedynie męczył się i stanowił zagrożenie dla otoczenia, ale także dla samego siebie. Nie chciał jej zawieść, bo pragnął aby ich stosunki uległy poprawie.
Spojrzał na kanapki, które dla niego zrobiła. Jak miał się jej odwdzięczyć? Musiał coś dla niej zrobić, aby nie myślała o nim źle... Ale problem był taki, że nie wiedział, co może uczynić dla Pearl.

Szedł korytarzem, wciąż zastanawiając się nad prezentem dla jego małej gosposi. Było późno, ale nie sądził, że mógłby jeszcze zasnąć. Może uda mu się zdrzemnąć, choć przez chwilę, nie wierzył jednak, że uda mu się zapaść w głęboki sen, bo od kilku dni dręczył go pozbawiony racjonalnego wytłumaczenia niepokój.
Właśnie przechodził obok galerii portretów. Przystanął przy swoim i wpatrywał się w niego bardzo długo. Ten dumny, młody chłopak z gładką twarzą, rozbawionym spojrzeniem i nikłym uśmiechem na ustach umarł. Na jego miejsce pojawił się mężczyzna z twarzą poszarpaną bliznami, który już dawno zapomniał, co to szczery śmiech.
Ostatni raz spojrzał na portret i odszedł. Żałował wielu rzeczy, chciał wrócić do momentu, w którym był szczęśliwy z Amber. Amber, która twierdziła, że go kocha. To dla niej się zmienił, dla niej porzucił rozpieszczonych przyjaciół, dla niej zostawił w tyle imprezy i alkohol. Wydawało mu się, że tworzą idealną, zgraną parę, która kocha się prawdziwą, szczerą miłością. Po wypadku wszystko wyszło na jaw. Był dla niej jedynie kimś na pokaz. Ona była śliczna, więc potrzebowała kogoś równie ładnego. Kiedy okazało się, że jego twarz już na zawsze będzie poznaczona bliznami, odeszła twierdząc, że nie może z nim być, bo nie wygląda jak człowiek. Do dziś czuł w sercu pulsujący ból i rozpacz, która trawiła go jeszcze przez wiele tygodni. W kompletną apatie popadł, gdy zmarła matka. Został sam. Prócz Bobiego nie miał już nikogo. Ojciec zmarł zaraz po wypadku w wyniku zewnętrznych i wewnętrznych obrażeń. Rzucił wszystko w cholerę i wyjechał do Szkocji, gdzie zaszył się w zamku odziedziczonym po dziadku i dopóki nie poznał Pearl samotność była jego najwierniejszą przyjaciółką. Po przyjeździe Pearl zaczęła mu przeszkadzać, ciążyć jak mały kamyk w bucie.
Nieświadomie rozświetliła mrok, który spowijał go od wielu lat i teraz nie chciał tam wracać, nie chciał aby znów ktoś zepchnął go w ciemność tak, jak zrobiła to Amber. Chciał ją zatrzymać przy sobie, by móc się z nią cieszyć każdym dniem, by budzić się codziennie rano przy jej boku i kłaść się przy niej w nocy ze świadomością, że zostanie ona już z nim na zawsze i każdy jego dzień będzie taki sam. Chciał popaść w taką przyjemną rutynę, pragnął normalnego życia.
Szedł ciemnym korytarzem i czuł, że się dusi, że to otoczenie coraz bardziej zaciska swe wielkie łapy na jego krtani. Tracił życie, wszystko wymykało mu się z rąk. I Pearl była za to winna, to ona zburzyła jego dotychczasowy ład w chwili, gdy spojrzała w kamerę tymi swoimi wielkimi oczami i pierwszy raz się z nim przywitała. Pamiętał ten dreszcz, który przeszedł przez całe jego ciało. Nigdy nie zapomni tego do końca życia, ta chwila będzie trwać w nim już zawsze. Co zrobiłaby Pearl, gdyby powiedział jej o tym, co myśli? Przestraszyłaby się czy może wpadła w jego ramion i obiecała, że z nim zostanie? Obie reakcje były prawdopodobne.
Przystanął przed oknem. Świeże powietrze padało do środka i roznosiło po zamku słodki zapach kwiatów. Tak właśnie mogła pachnieć jego mała Pearl, jak kwiaty.
Po chwili ruszył dalej. Od jakiegoś czasu jego tradycyjną drogą była ta, którą przechodził w pierwszą noc jej przyjazdu. Nie wiedział, co w tamtej chwili nim kierowało, ale pamiętał jak jak źle ją potraktował. Czuł się z tym źle, ale czasu nie cofnie. Zresztą, do tej pory nie zachowywał się normalnie. Zawsze ją obrażał i złościł się na nią, ale patrząc na to z jej perspektywy chciała przecież dobrze. Chciała go wyciągnąć z pokoi, w których żył już od wielu lat. Powinien być jej za to wdzięczny. Jak na razie okazał się być zwykłym niewdzięcznikiem. Właśnie dlatego postanowił dać jej prezent. Wciąż jednak nie wiedział co.
Idąc obok pokoju Pearl zwolnił nieco, aż w końcu przystanął. Po krótkiej chwili dobiegł go żałosny płacz dziewczyny. Wszystko w nim zamarło i zadrżało na ten dźwięk. Chciał do niej pobiec, przytulić i ukoić smutek. Powstrzymał się jednak i stał tak słuchając. A potem, w jednej sekundzie podjął decyzję, która, w to nie wątpił, zaważy na ich dalszej znajomości. Podszedł do drzwi i cicho zastukał.

4 komentarze:

  1. Ojej, ja bym tuliłam Jeremiego, a nie na niego krzyczała. ; __ ; przecież on taki słodki i zraniony no i może trochę pastwi się nad sobą ale ALE bym go tuliła. ;> I nasza Pearl...naprawdę pokazała pazurki. PLUS on do niej wszedł! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! <3 Musisz napisać szybko dalej bo ja umrę!

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, jak to dobrze, że Jeremy wrescie odnalazł w sobie mężczyznę i postanowił jednak do niej wejść. Biedna Pearl, szkoda mi jej trochę, chociaż w sumie moim zdaniem nieco za mocno zareagowała (ale to mówię ja, osoba po eutanazji emocjonalnej, więc może się nie znam). W każdym razie i tak jestem pewna, że z Gandalfem będzie wszystko w porządku, a przynajmniej mam taką nadzieję, i w ogóle jak mogłaś skończyć w takim momencie?! ;P

    Całuję! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ómrę, autentycznie ómrę o.O Zabiłaś mnie tym rozdziałem. Kiedy Jeremmy powiedział Pearl, że mogą zostać przyjaciółmi, to ręce mi opadły. Serio, aż uderzyłam się o krzesło. Po prostu miałam ochotę walnąć go czymś bardzo mocno, żeby mu wybić z głowy te głupoty. A ona się jeszcze zgodziła, no ludzie -.- A później ta końcówka *.* Powinnaś skończyć na stosie, czarownico, za taki koniec. Aaaaa...!
    Nie mam ostatnio weny na komentarze, poza tym jestem trochę w szoku po tym rozdziale :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowne jak zawsze reakcja Jeremiego była zaskakująca:P nie spodziewam się :p a Pearl ma fajny charakterek pewnie po mamusi :P czekam z niecierpliwością na nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Terriblecrash, KrypteriaHG oraz Rose Perdu. Lily James oraz Beneath You Beautiful.