Od
ciągłego płaczu zaczęła boleć ją głowa, ale nie mogła się
powstrzymać. Czuła w sercu ból który nie znikał. I nie tylko
przyczyniła się do tego świadomość, że Gandalf może być
uśpiony, ale również fakt, iż Jeremy zaproponował jej przyjaźń.
Przyjaźń! Jak mógł nawet powiedzieć coś takiego?! Nienawidziła
go za to.
Teraz
już wiedziała, co czuła. Jej uczucia wyklarowały się, gdy
wparowała do pokoiku i wygarnęła mu wszystko w twarz. Kochała go.
Nie była nim zauroczona, lecz kochała go. Wiedziała, co czuła.
Jak mogła tego nie wiedzieć? Od samego początku wywoływał w niej
tyle sprzecznych emocji, nad którymi nie była w stanie zapanować.
Teraz czuła, że żyła.
Ale
on chciał przyjaźni, niczego więcej. Jak mógł?!
Zaszlochała
donośnie mając nadzieję, że już niedługo wyjedzie stąd.
Jeszcze kilka tygodni i nie będzie jej tutaj. Nigdy już nie
porozmawia z Jeremym.
Usłyszała
nagle cichy stukot. Podniosła głowę. Przestała płakać i
rozejrzała się wokół. Pokój tonął w ciemności. Nie zapalała
światła, nawet nie wiedziała, która jest godzina. Stukanie
nasiliło się. Ktoś pukał do drzwi. Z bijącym sercem wstała,
jednocześnie ocierając policzki z łez. Podeszła do drzwi i
przystanęła.
-
Kto tam? - zapytała, szeptem. To było głupie, bo jedyną osobą,
która mogłaby tu przyjść był Jeremy, ale przecież on nigdy nie
odważyłby się tu zajrzeć. Nigdy nie zapukałby do jej pokoju.
-
To ja – padła cicha odpowiedź. Pearl zadrżała, gdy usłyszała
znajomy głos. Nie mogła uwierzyć w to, gdy uświadomiła sobie,
kto stoi po drugiej stronie. Jakby czytając w jej myślach, dodał:
- Jeremy.
-
Boże, Jeremy, co ty tutaj robisz? - wyrwało jej się, nim zdążyła
się ugryźć w język.
-
Słyszałem, jak płakałaś. Masz zapaloną lampkę? - zapytał po
chwili milczenia.
-
Nie, nie mam.
-
Mogę wejść?
Pearl
poczuła jak cała drży, a serce tłucze się nieznośnie w piersi,
jakby budziło się do życia. Przełknęła nerwowo ślinkę i
powoli nacisnęła klamkę. Otworzyła drzwi na tyle szeroko, aby mógł wejść.
-
Proszę.
Jeremy
wkroczył niepewnie do środka, jakby obawiał się, że ktoś
wyskoczy zza drzwi i włączy światło obnażając go przed jej
wzrokiem. Wszystko w niej drżało. Był tu, stał niedaleko niej.
Czuła jego męski zapach, który wzniecił w niej gorący płomień.
Była kobietą, teraz świadomą swych pragnień. Wiedziała czego
chce, a w tej chwili chciała Jeremy'ego. Jednak siłą woli pokonała
to i zmusiła się, aby choć przez chwilę skupić się na tym, że
Jeremy tu był. Był tu! Wszystko w niej krzyczało, przypominało,
że jeszcze nie tak dawno nie chciał mieć z nią nic wspólnego, a
teraz stał w kącie, niepewny i przestraszony. Zapewne bał się
tego, co mogłaby zrobić. Musiała go przekonać, że z jej strony
nic mu nie grozi.
-
Usłyszałem, jak płakałaś. Nie mogłem cię zostawić samej –
powiedział, a jego głos rozlał się po niej ciepłym strumieniem.
Westchnęła słysząc lekkie wahanie w miękkim głosie, lekko
zniekształconym. Chciała się do niego przytulić, znaleźć
pocieszenie w jego silnych ramionach. - Co się stało? Dlaczego
płakałaś? Chodzi o Gandalfa?
I
nie tylko o niego, pomyślała rozczulona jego troską.
-
Tak. Bardzo mnie zdenerwowałeś tym, co powiedziałeś – mruknęła
niechętnie.
-
Przepraszam, ale wolałem powiedzieć ci prawdę niż zwodzić i
potem rozczarować cię jeszcze bardziej. Czasami gorzka prawda jest
lepsza od słodkich kłamstw.
-
Rozumiem, ale... Nie mogę pozwolić na to, aby Gandalfowi coś się
stało. Może tak naprawdę ma on szansę wyzdrowieć, ale my nie
wiemy jak mu pomóc? - zapytała i spojrzała w jego kierunku, lecz
prócz ciemnych konturów postaci nie dostrzegła nic więcej.
Po
krótkiej chwili milczenia znów usłyszała pełen napięcia głos
Blackbourna.
-
Nie wiem, nie mam pojęcia. Nie chcę, tak samo jak i ty, odbierać
mu życia, boję się jednak, że łudzimy się niepotrzebnie. Nie
chcę, abyś zrobiła sobie nadzieję na to, iż koń wyzdrowieje, a
tak naprawdę trzeba będzie go uśpić. Wiem jakie to dla ciebie
ważne, więc nie chce niepotrzebnych rozczarowań.
-
Dziękuję ci – wyszeptała, jakby bała się przemówić głośniej.
W
pokoju zapadła cisza, która z każdą chwilą ciążyła im coraz
bardziej.
Do
młodego mężczyzny dopiero teraz zaczęło docierać, co zrobił,
gdzie się znajdował. Zalały go fale strachu, gdy odwaga opuściła
go i powróciła świadomość tego, co zrobił. Wycofał się
pod drzwi, ale coś jednak powstrzymało go od tego, by nacisnąć
klamkę i wyjść, zostawiając Pearl pogrążoną w samotności.
Wszystko wyrywało się ku niej, chciało zostać i mieć ją na
wyłączność. Jednak jego racjonalna część domagała się
wyjścia z pokoju. A co, jeśli go zobaczy i się przestraszy? Czy
rzeczywiście tego pragnie? Nie mógłby zostawić ją w spokoju i
pozwolić jej pracować przez jakiś czas? Przecież chciała dorobić
sobie na wakacje, bo zależało jej na doświadczeniu w pracy, a nie
na romansach.
Choćby
użył najlogiczniejszych argumentów, to i tak ta niewielka część
jego koniecznie chciała zostać z Pearl. Zostać i udowodnić
dziewczynie, że jest zwykłym człowiekiem.
Usłyszał,
jak podchodzi do niego.
-
Nie zbliżaj się! - zawołał nieco histerycznie. - Znaczy... Bardzo
cię przepraszam. Zostań tam, gdzie jesteś. Tak będzie
bezpieczniej – dodał łagodniejszym tonem. Czy zawsze musi się
zachowywać jak jakiś niewychowany matoł?
-
W porządku, Jeremy. Nic nie szkodzi. Dobrze. Usiądę na łóżku.
-
Dziękuję. Musze się przyzwyczaić do ciebie. - Machnął ręką,
ale zdał sobie sprawę, że ona go nie widzi, więc jedynie
westchnął z ulgą.
-
Ja też - przyznała po chwili Pearl. - Jeszcze nigdy nie spotkałam
człowieka, który tak bardzo bałby się drugiej osoby. Nie wiem, co
robić.
-
Rozmawiaj ze mną, tak będzie najlepiej. Co u twojej siostry?
-
Dobrze. Rozmawiałam z nią kilka dni temu...
Nastąpiła
długa chwila ciszy. Jeremy koniecznie chciał rozmawiać z Pearl, ale
kompletnie nie miał pojęcia, co mogłoby ją zainteresować. Zbyt
mu zależało, aby wypaść w jej oczach dobrze. Denerwował się.
-
Mogę cię pocałować? - padło nieśmiałe pytanie z ust Pearl.
Jeremy niemal wstrzymał oddech i zapatrzony na jej drobną postać
gdzieś tam rysującą się w mroku myślał, że się przesłyszał.
Czy powiedziała to poważnie?!
-
Chyba się przesłyszałem - mruknął przestraszony.
-
Nie, ale rozumiem... Znaczy... Ojej, chyba się wygłupiłam -
powiedziała, a każde wypowiedziane słowo pobrzmiewało strachem i
wstydem. Uśmiechnął się, gdy wyobraził sobie jej minę, gdy w
pełni doszło do niej, co właśnie powiedziała. Och, Pearl,
pomyślał z czułością.
-
Nie, wcale nie. Naprawdę. Nie masz się czym przejmować. Wręcz
przeciwnie. Pochlebiasz mi.
Starał
się, aby Pearl nie czuła się zażenowana. Według niego nie
powinna tego była mówić, bo okazało się to punktem zapalnym i
poczuł natychmiastowe podniecenie. Nie potrafił dłużej tego
znosić, musiał, po prostu musiał wziąć Pearl w ramiona, ale
nawet jeśli bardzo tego pragnął to jednak nie zrobił tego. Wygrał
w nim strach. Odsunął się w stronę drzwi.
-
Już idziesz? - zapytała zażenowana.
-
Tak, idę. Powinnaś już dawno spać.
-
A może teraz nie będę w ogóle mogła zasnąć, Jeremy? - zapytała
znaczącym tonem, a on wyobraził sobie, co mogliby robić, gdyby nie
spali.
-
Pearl, nie możemy się w to bawić. To jest bardzo niebezpieczne.
To, co dzieje się teraz z nami może spowodować, że oboje wpędzimy
się w kłopoty. Nie chcę, żebyś cierpiała.
-
Jeremy, chyba nie sądzisz, że nie wiem w co się pakuje? Mam
świadomość tego, co mogłoby się stać, gdybyśmy... No wiesz. -
Jej bezradność i jednocześnie niema prośba ledwo dosłyszalna w
drżącym głosie sprawiła, że Jeremy wrócił na swoje miejsce.
Boże, co teraz zrobić? Kochać się z nią, czy wyjść? Musiał
coś zdecydować, bo spłonie jak zapałka od tego dręczącego
pragnienia.
-
Pearl, będzie lepiej, jeśli nasza znajomość będzie miała taką
formę, jaką ma teraz. Nie chce tego pogłębiać, bo wpędzi nas to
w poważne problemy. - Ciemność jakby zgęstniała, czul
oplatające go macki smutku. Zranił ją i upokorzył. Nie wiedział,
co zrobić. Było jednak za późno, aby cofnąć czas. Żal mu było
Pearl, ale chyba tak było najlepiej. Nie chciał, aby traktowała go
jakoś inaczej. Może lepiej byłoby, gdyby go nienawidziła? Ale już
tyle raz ją ranił, że nie potrafił robić tego kolejny raz. Jak
mógł? Wciągu tego tygodnia dziewczyna zafundowała mu taki zastrzyk emocji, jakich nie miał od wielu lat. Jeszcze nigdy
nie był zły, zaraz potem miał wyrzuty sumienia, aż w końcu
wmówił sobie, że ją kochał.
Czy
to rzeczywiście była miłość? Nie bardzo wiedział, jak ona
wygląda, skoro poprzednia okazała się tylko kłamstwem.
-
Trudno, do niczego nie mogę cię zmusić, ale wiedz, że nie możesz
całego życia spędzić w samotności - rzekła zupełnie obojętnym
tonem. Albo rzeczywiście niewiele ją obeszło to, co powiedział
albo dobrze się ukrywała.
-
To mój wybór, Pearl. Mój. Dobranoc - odpowiedział i wyszedł. To
rzeczywiście był jego wybór, tak postanowił i już.
Idąc
pustym i cichym korytarzem dopadła go świadomość tego, co się
działo. Był w jej pokoju! Stał niedaleko... Mógł wyciągnąć w
jej stronę dłoń i dotknąć miękkich włosów albo ją nawet
pocałować. Jednak w jego głowie wciąż odbijały się echem: mój
wybór, mój wybór. I tego
musiał się trzymać.
*
Gdy
Jeremy wyszedł z pokoju, Pearl jeszcze przez kilka minut stała w
tym samym miejscu, czując jego obecność. Jego niezapowiedziana
wizyta wzbudziła w niej takie pokłady szczęścia i nadziei, że
jego ostatnie słowa nie potrafiły zabić w niej tych pozytywnych
uczuć, które niemal ją rozsadzały. Skoro tu przyszedł, to jednak
chyba zależało mu na niej, choć trochę. Musiało tak być, bo
gdyby rzeczywiście chciał utrzymać ją na dystans to zostawiłby
ją w spokoju. Nie przyszedłby tutaj, ominął jej pokój szerokim
łukiem...
Ale
ich sytuacja była bardziej skomplikowana i wymagała nie tylko
cierpliwości, ale również niezwykłej rozwagi w słowach i
czynach. Jeden fałszywy ruch mógł przekreślić szansę na to, by
Jeremy w końcu zaufał jej w pełni. Właśnie dlatego, da mu do zrozumienia, że traktuje go jak przyjaciela i na nic więcej nie
liczy. Pokaże mu, że wcale nie interesują ją jako mężczyzna, choć sama przed kilkoma minutami powiedziała coś zgoła inengo, i
nie będzie musiał obawiać się jej reakcji, gdy go w końcu ujrzy.
Powinna skrupulatnie przenikać do jego twardej skorupy, aż w końcu
sam przekonałby się, że z jej strony nic mu nie grozi. Obawiała
się jednak, że to jest o wiele trudniejsze niż mogłoby się
wydawać. Jeremy był podobny do Gandalfa. Zraniony, doświadczony
przez życie nie potrafił zaufać człowiekowi. Ale
odpowiednie podejście może wyrwie go z tej ciemności, w której
tkwił od jakiegoś czasu. Musiał wyjść na światło dzienne.
O
ile postanowić jest łatwo i przyrzec sobie, że zrobi się
wszystko, to wykonanie takiego planu było naprawdę trudne.
Zwłaszcza, że Pearl miała problemy z nawiązaniem kontaktu z
mężczyzną. Owszem, rano, gdy przyniosła mu śniadanie była
radosna i nadzwyczaj gadatliwa, ale Jeremy jakby znów się wycofał
do swojej pierwotnej postawy i był mrukliwy, małomówny, czasami
nawet odnosiła wrażenie, że był zły za to, że w ogóle się
uśmiechała. Musiała jednak zacisnąć zęby i udać, że nie
dostrzega jego dziwnych nastrojów. Po obiedzie zapytała go, czy
może wyjść na kilka godzin i czy zgadza się na sprowadzenie
Gandalfa do stajni już dziś.
-
Tak - mruknął jedynie na oba jej pytania i po chwili zaświeciła się
czerwona lampka. Pearl miała ochotę wrzasnąć, ale powstrzymała
się od tego wyszła pogodnym krokiem. Musiała. Niech wie, że nie
będzie przejmować się jego kaprysami. Uznała, że taka ignorancja
da mu do zrozumienia, że robi z siebie kompletnego idiotę,
pokazuje, że jest tylko rozpieszczonym dzieciakiem. Miała ochotę
na wyrafinowaną, w granicach zdrowego rozsądku oczywiście, zemstę,
która pokazałaby mu, że robi źle, ale w końcu już raz doprawiła
mu na ostro obiad, pokazując mu tym samym, że ma pazury. Nie wiedziała efektów jej działań, więc kolejna taka
wendeta nic by nie dała. Mogła jedynie narazić się na gniew
Jeremy'ego.
Przebrała
się w strój do jazdy, który jej podarował i pobiegła do stajni. Przy
boksie gniadego wałacha zastała Nate'a, który czyścił starego
konia i przemawiał łagodnym głosem.
-
Dobrze, że cię widzę - powiedziała zdyszana. Oparła się o
drewniane drzwiczki i dyszała ciężko, łapiąc gwałtownie oddech.
Naprawdę miała fatalną kondycję.
Nate
uśmiechnął się do niej łobuzersko i podszedł, opierając
się tuż przed nią. Jego łagodne perfumy zadziałały na nią
niezwykle kojąco, ale nie odczuwała, żadnych sensacji w związku z
tym, wręcz przeciwnie... W tej chwili czuła się przy nim jak przy
starszym bracie. Było jej głupio z tego powodu, zwłaszcza, iż
wiedziała, że gdyby tylko okazała mu odrobinę zainteresowania, on
na pewno skorzystałby z okazji. Ale ponieważ tego nie robiła,
trzymał się na dystans, w granicach własnych możliwości.
-
W takim razie mogę tylko się cieszyć! - Roześmiał się wesoło i
pociągnął ją za włosy, przerzucone przez ramię.
-
Jeremy zgodził się, żebym dziś wyszła, ale... - zawiesiła głos
i spojrzała niepewnie na chłopaka, który natychmiast spoważniał
i przyjrzał się jej znacząco.
-
Ale co?
-
Wczoraj wieczorem dzwonił weterynarz i powiedział, że możemy
odebrać Gandalfa w każdej chwili. Myślisz, że możemy dziś po
niego jechać? - zapytała, patrząc na niego błagalnie. Nate
pokiwał głową, ale wydawał się być bardzo zamyślony. - Czyli
możemy po niego jechać? Nate? - Potrząsnęła nim, gdy nie
odpowiadał. W końcu spojrzał na nią uważnie.
-
Możemy jechać, tak mi się wydaję, ale to nie ja tutaj jestem
szefem. To Marcus o wszystkim decyduje, więc nie mogę powiedzieć
nic więcej na ten temat. Chodźmy i zapytajmy go. Ostatnio był przy
boksie Wulkan.
Poszli
tam, ale nie zastali go przy gniadej klaczy. Spotkali go jednak, gdy
czyścił siodła i uzdy.
-
Dzwonił Greg, możemy wziąć dziś Gandalfa - zaczął bez wstępów
Nate i wszedł do siodlarni, a Pearl za nim. Mężczyzna spojrzał na nich
złowrogo, ale nie nic nie powiedział. Jedynie kiwnął głową. -
Boks będzie gotowy, gdy przyjedziemy? Co o tym myślisz?
-
Skoro Greg pozwolił go zabrać, a ty jesteś gotowy jechać po
niego, to cóż innego pozostaje nam do zrobienia? Szybko
przygotujemy dla niego stare miejsce i możemy go tam ulokować.
-
Nie! - zaprzeczyła gwałtownie Pearl, która wpadła na pomysł, jak
jej się wydawało dość dobry.
-
Co nie? - zapytał ją oschle i zmierzył ją pogardliwym
wzrokiem.
-
Nie możecie umieścić go w tym boksie, gdzie stał poprzednio. W
stajni jest zbyt głośno, hałas sprawia tylko, że ogier staje się
coraz bardziej zdenerwowany. Potrzebuje izolacji: ciszy i spokoju.
-
Co więc proponujesz, panno mądralińska? - zapytał zgryźliwie.
-
Marcus, nie przeginaj - warknął Nate, który doskonale wiedział,
że ta dwójka nie przepadała za sobą. Marcus do tej pory zrzędził,
że już dawno byłoby po problemie, gdyby tylko ta mała jędzusia
nie wtrąciła się do sprawy. Ale Nate przyznał rację Pearl i
cieszył się, że była w chwili, gdy chcieli odstrzelić konia.
Dzięki temu doceniał ją za to, że była taką wrażliwą, cudowną
dziewczyną. Nikt nie zrobił na nim takiego wrażenia. I choć
przyznawał sam przed sobą, że na początku miał ochotę na mały
romansik, teraz dostrzegł, że ta dziewczyna nie zdecydowałaby się
na coś takiego. Była poważna i oczekiwała bardzo wiele od faceta,
więc w grę wchodził jedynie poważny związek, a nie coś ulotnego
i mało zadowalającego. Gdyby tylko zdecydowała się tu zamieszkać,
on zrobiłby wszystko, żeby tylko ją mieć dla siebie. Było mu
głupio, że wcześniej traktował ją jak nagrodę, cel, który
zamierzał zdobyć. Teraz musiał się porządnie zastanowić, czy
nie ma czegoś z głową, skoro myślał o niej w ten sposób.
-
Umieśćmy go tam, gdzie trzymacie sarny i inne dzikie zwierzęta.
Nate, tam gdzie uczysz mnie jeździć. To wspaniałe miejsce dla
Gandalfa, tam mógłby odzyskać jako taki spokój, a potem
namówiłabym Jeremy'go na jakiegoś zaklinacza albo kogoś
odpowiedzialnego za szkolenie koni i może udałoby się zrobić z
niego wierzchowca dla doświadczonego jeźdźca. - Jej piwne oczy
błyszczały z podekscytowania i nadziei, że uda się wyprowadzić
Gandalfa na prostą. On również taką miał nadzieję, ale nie
wiedział, czy rzeczywiście to się uda. Może Gandalf już był
skreślony, a oni bawili się jedynie jak dzieci we mgle, które po
omacku szukały wyjścia? On studiował weterynarię, rozmawiał też
z Gregiem i potrafił dostrzec więcej niż Pearl, która kochała
każdą chodząca istotę i nie dopuszczała myśli, że zwierzę powinno
zostać uśpione. Czasami jednak to najlepsze rozwiązanie, jeśli
zwierzak męczy się sam z sobą. Inaczej jest w przypadku stworzeń,
które są chore lub stare, decyzja o eutanazji jest łatwiejsza, bo
w przypadku agresywnego konia lub psa ciężko jest ustalić, czy z tego wyjdzie, czy może lepiej go skreślić.
Bał
się, że Gandalf jest jednym z tych koni, które są już nie do
uratowania, ale nie chciał o tym mówić Pearl, bo wiedział,
że nie potrafiłaby tego zrozumieć albo zrozumiałaby go i
znienawidziła za to. On również nie chciał, aby ten koń był
uśpiony, ale większość pracujących tu osób, a także zapewne
Jeremy, miał swój rozum i wiedział, co się dzieje z ogierem, choć
nigdy nie wychodził z zamku.
-
Co o tym myślisz? - zwrócił się do Marcusa, który najwidoczniej
nie miał ochoty trzymać wśród spokojnych zwierząt tego
wcielonego diabła, ale najwidoczniej nic lepszego nie przychodziło
mu do głowy.
-
Myślę, że najpierw go przywieźmy, dopiero potem decydujmy, co
mamy z nim zrobić, bo nie wiadomo, jak zareaguje na powrót do tego
miejsca. I muszę jeszcze porozmawiać z Blackbournem.
-
Ja mogę z nim porozmawiać! - wykrzyknęła radośnie Pearl.
-
Nie, ja to zrobię - warknął i wstał. - Zaczekajcie tu -
powiedział tylko i gdzieś poszedł.
-
Nienawidzę go! - bąknęła, gdy zniknął za zakrętem.
-
Jest dość specyficzny i trzeba przyzwyczaić się do jego humorów.
Po
piętnastu minutach wrócił Magnus.
-
Porozmawiałem z Jeremym, zgodził się na twój plan, ale uważam,
że na niewiele to się zda, gdy trzeba będzie go uśpić.
-
I chętnie to zrobisz? - krzyknęła wściekła, że wciąż chciał
pozbawić Gandalfa życia. - Jesteś zwykłym mordercą!
-
W przeciwieństwie do ciebie wiem, że taki koń jak Gandalf prócz
agresji nie ma w sobie nic więcej. On już nigdy nie będzie
normalny, rozumiesz? Ty tylko odciągasz to, co nieuniknione. Ale
przejrzysz na oczy, gdy zrobi coś złego, zobaczysz. Wtedy jednak
nic już mu nie pomoże!
Pearl
zachłysnęła się oburzona tym, co powiedział, ale gdzieś w głębi
duszy poczuła niepokój. Dopadły ją wyrzuty
sumienia. Czy dobrze robiła stając w obronie Gandalfa? Jeśli
Marcus miał rację, co wtedy? Czyżby przyczyniła się do jego
śmierci? Nie chciała nawet o tym myśleć, dlatego zacisnęła
mocno szczęki i nie odpowiedziała nic, choć tak wiele cisnęło
jej się na usta.
W
pół godziny cała stajnia została postawiona na nogi, każdy
pracownik Crathes został poinformowany o powrocie Gandalfa. Stajenni
szybko uwinęli się z porządkowaniem otoczenia, które miało być
bezpieczne dla tego wariata. Kiedy Nate podjechał samochodem z
przyczepą na konie pod same drzwi stajni, Pearl wskoczyła do auta,
a za nią Marcus. W trójkę pojechali po konia, choć dziewczyna
sądziła, że tylko ona i Nathaniel go przywiozą. W obecności tego
gbura czuła się skrepowana i miała wrażenie, że jadą na jakąś
egzekucję, na której to on będzie katem.
Klinika
weterynaryjna Grega Smadley'a znajdowała się na obrzeżach miasta
Banchory. To zaledwie dziesięć minut jazdy samochodem, więc
gdy dotarli już na miejsce, Pearl nie wahając się ani chwili
wyskoczyła z samochodu, czując ulgę. Mimo że siedziała z tyłu
odczuwała negatywną energię Marcusa, która aż kipiał z
powstrzymywanej złości. Naprawdę był zły, że tu przyjechał,
choć nie miała pojęcia, dlaczego. Nikt nie kazał mu tego robić...
A może Jeremy go poprosił? To nie możliwe, wiedział, że ona i
ten stajenny nie przepadali za sobą. Chyba że chodziło o pomoc
przy Gandalfie, który mógłby okazać zbyt agresywny dla
weterynarza i Nate'a?
Na
miejscu okazało się, że klinika przypominała raczej pensjonat niż
miejsce, gdzie leczono zwierzęta. Podwórko otoczone było wysokim
parkanem pod którym posadzono krzewy magnolii i róż. Wokół
panował niezwykły porządek. Dom, w którym zapewne mieszkał Greg
razem z rodziną był niewielki i idealnie odzwierciedlał to
miejsce. Jednopiętrowy z niewielkimi kolumnami i drewnianym tarasem
stał wciśnięty w kąt podwórka. W upalne dni można było schować
się pod rozłożystym dębem, który dumnie rozkładał swe potężne
konary tuż nad podwórkiem. Tam też dostrzegła leżące w
gromadzie cztery psy różnej wielkości i maści. Dwa owczarki
niemieckie podniosły kształtne pyski i po chwili wstały, w ich
ślady poszedł niewielki biały kundelek, a jego sierść na pysku
zakrywała czarne oczka, za owczarkami i kundelkiem ruszył chudy
szczeniak, wyglądem przypominającym charta. Cała czwórka z
głośnym szczekaniem podbiegła do przybyłych zaczęła ich
obwąchiwać. Niewątpliwie czarny, podpalany owczarek był tu
dominującym psem, więc to on pierwszy "zbadał" gości, a
dopiero potem kolejne psy powtarzały zachowanie przywódcy.
-
Nie bójcie się ich, witają się - usłyszeli nagle Grega, który
wyłonił się z domu. Ubrany był w brązowe spodenki i ciemną
koszulkę polo. Uśmiechnięty i zrelaksowany zszedł po schodach. Z panami przywitał się mocnym uściskiem dłoni, a
Pearl objął mocno i przytulił po ojcowsku, całując ją w czubek
głowy.
-
Dzień dobry - przywitała się, zawstydzona wylewnym zachowaniem
weterynarza.
-
Dobrze, że już przyjechaliście, Gandalf jest dziś wyjątkowo
spokojny. - Pearl odetchnęła z ulgą i posłała Marcusowi
triumfujące spojrzenie. Smadley wytłumaczył jej, gdy prowadził
ich na tyły podwórza, że w klinice prócz Gandalfa, trzyma i leczy
cztery konie, osiem psów, siedemnaście kotów i jedną krowę,
dodatkowo w oddzielnym niewielkiej przybudówce ma jeszcze mniejsze
stworzenia takie, jak króliki, świnie, świnie wietnamskie, dziki,
sarny i wiele, wiele innych.
Stajnia
wraz z oborą dla krów była niewielka, ale za to położona na
rozległym obszarze, który usiany był padokami przeróżnej
wielkości. Największy z nich znajdował się po wschodniej części
obszaru i Pearl dostrzegła w nim ogiera tarzającego się w piasku:
czarna, smolista sierść błyszczała się w słońcu. Kiedy koń
wstał na nogi, jego bujna grzywka opadła mu na czarne oczy, które
osadzone były w długim, garbonosym pysku.
-
Jak on się nazywa? - zapytała, wskazując palcem przepięknego
ogiera.
-
To Admirał. Ogier fryzyjski, który należy do pewnej stajni w
Irlandii. Prowadzi ją mój przyjaciel i gdy koń zachorował na
zołzy* od razu go do mnie przywiózł. Admirał to koń w państwowej
hodowli, więc tu przechodzi kwarantannę. Pozostałe konie są na
innym wybiegu.
Zafascynowała
obserwowała Admirała, który ciekawy ludzi podszedł do ogrodzenia
i unosząc wysoko głowę obserwował ich dumnie podnosząc pysk i
rozdymając chrapy.
-
Jezu, jaki on piękny - jęknęła dziewczyna. Greg roześmiał się
tylko i zaprowadził ich do stajni, która okazała się być
przytulnym "mieszkankiem" z boksami wypełnionymi świeżą
słomą. Powietrze było tu przesycone paszą dla zwierząt i suchym
sianem.
-
Koń znajduje się po drugiej stronie stajni, w osobnym padoku. Bałem
się umieszczać go tutaj, bo wykazywał nadzwyczajną ochotę mordu. Widziałem, jak patrzył na Admirała. Oba ogiery nie
przepadają za sobą i gdy przedwczoraj spuściłem na chwilę z oczu
oba te diabły, byłby się zabiły, gdyby nie interweniowała moja
córka. Nie mówiłem wam tego wcześniej, bo nie chciałem dawać
wam złudnej nadziei, ale wydaję mi się, że Gandalf musi mieć
towarzystwo klaczy. Najlepiej takiej spokojnej, która ignorowałaby
jego eksplozję złych humorów. Przekazywałem Jeremy'emu ważne
informacje odnośnie zdrowia, ale pomijałem te dotyczące jego
relacji z klaczą mojej córki, bo sam nie wiedziałem, czy to nie
jest chwilowe i wszystko skończy się wielkim hukiem. Bałem się,
ale Pumpkin okazała się niezwykłą ignorantką i Gandalf robił
wszystko, żeby zwróciła na niego uwagę.
Słowa
Grega napełniły serce Pearl nieokiełznaną radością i wielką
nadzieją. Czyżby Gandalf jednak miał szansę na to, by wyleczyć
jego agresywne zachowanie? Miała nadzieję, że tak!
* zołzy to ostra i zakaźna choroba koni - powoduje ona zapalenie dróg oddechowych. Dotyczy głownie koni młodych. Na zołzy mogą zachorować również konie dorosłe, które w młodości nie chorowały.
* zołzy to ostra i zakaźna choroba koni - powoduje ona zapalenie dróg oddechowych. Dotyczy głownie koni młodych. Na zołzy mogą zachorować również konie dorosłe, które w młodości nie chorowały.
No tak, i oczywiście wszystko, czego potrzeba Gandalfowi, to mądrej dziewczyny, zupełnie jak temu głupkowi, jego właścicielowi, Jeremy'emu XD
OdpowiedzUsuńCałuję!
Ale chyba żaden z nich nie doceni tych dziewczyn :)
UsuńJak to?!!! ;p
UsuńHahaha, nic więcej nie zdradzę :)
UsuńAle tu ma być happy end, paskudo! ;p
UsuńHej, czemu od razu paskudo? :) Będzie, tego możesz być pewna, ale jakoś muszę ich pomęczyć przecież.
UsuńKochana, wszystko wkrótce nadrobię :)
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy, ja w niedzielę nadrobię zaległości u Ciebie <3
UsuńMam trochę mieszane uczucia, co do sprawy Gandalfa, bo Pearl stara się, aby koń przeżył, nie dopuszczając do siebie niektórych argumentów. Bo co, jeśli koń stanowi zagrożenie dla samego siebie jak również dla innych? Cóż, mogę mieć jedynie nadzieję, że intuicja jej nie zawiedzie ^^
OdpowiedzUsuńDzisiaj dokończyłam czytanie rozdziału, bo pierwszą część czytałam wieczorem, ale strasznie się zdenerwowałam po rozmowie Pearl z Jeremmy'im. Jezu... ja tego kolesia zastrzeliłabym na miejscu. Wmawia sobie, że będzie lepiej, jeśli utrzymają z Pearl normalne kontakty, a kiedy dochodzi co do czego, to piszczy jak baba, żeby ona się nie zbliżała. A później jeszcze twierdzi, że ją kocha. No...? Co jest?! Podtrzymuję swoje zdanie, zresztą po tym rozdziale w ogóle, że to Nate powinien zakręcić się przy dziewczynie. Kiedyś uważałam, że te fobie Jeremmy'iego są nawet słodkie, teraz jest chyba jedyną postacią męską, która potrafi mnie zdenerwować. Mam nadzieję, że się opamięta, bo naprawdę tracę już do niego cierpliwość. Niech rzeczywiście sobie odpuści albo uderzy, bo tak naprawdę "blokuje" Pearl, która też o nim myśli. Ech, no :P
Hindsight na pewno go przytuli xD Ciekawe tylko, czy on będzie chciał :P
Pozdrawiam! :*
Bo tak jest. Gandafl jest niebezpieczny i z perspektywy osoby doświadczonej widać jak na dłoni, iż ogier może jedynie zrobić sobie i komuś krzywdę Jednak Pearl nie dostrzega tego, bo widzi tylko to, ze chcą go uśpić, to wszystko. Zobaczymy.
UsuńJak baba? No wiesz? Jak możesz. On się boi, choć pewnie sam nie wie czego, skoro raz robi tak, a zaraz potem robi coś całkiem innego. On sam nie wie, co będzie dla nich dobre, zwłaszcza dla Pearl, którą naprawdę uwielbia. Może z tym kochaniem dziewczyny to lekka przesada, bo nie zna jej na tyle, ale coś do niej na pewno czuje :)
Wszystko ma swoje granice, a jego fobie i strach już powoli zaczyna bardziej sobie wmawiać niż jest w rzeczywistości.
Zobaczymy, co Jeremy wymyśli, zobaczymy :)
Hahaha, wątpię, czy Hindisght będzie to obchodziło. Przytuli go i już, nie będzie pytała go o zdanie :)
Ja również pozdrawiam! <3
Ja tu jestem, nie ładnie tak. :D TULIŁABYM!! <3
UsuńHahahahha, no właśnie: o tym mówię :)
UsuńDobrze że Gandalf wyzdrowiał. Mam nadzieje że Jeremy się przełamie i powie Perl o swoich uczuciach .
OdpowiedzUsuńGandalf jeszcze nie wyzdrowiał i na razie nie zanosi się na to;)
UsuńJeremy ogólnie odwalił kichę, ALE ALE ALE, i tak bym go tuliła, no bo patrzaj jaki on jest samotny i boi się ludzi. Jak spanikował bo Pearl mogła podejść, no myślałam "awwww" chcę go tulić, tuuuuuuulić, od razu by mu wszystko przeszło. <3 Plus Pearl i jej "mogę cię pocałować" było słodkie, mam nadzieje, że kiedyś to w końcu nastąpi. No i dużo zdrowia dla Gandalfa. <3
OdpowiedzUsuńJesteś chyba jedyną osobą, która w ogóle go teraz lubi, więc możesz go przytulić<3
UsuńO, to na pewno i nie tylko całus, ale musicie cierpliwie czekać :)
Tak się wczoraj zaczytałam na tym blogu że siedziałam do 2 rano, ale było warto. Opowiadanie mega! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. :) Obserwujemy ?
OdpowiedzUsuńhttp://safe-and-hope.blogspot.com/