Weterynarz
zaprowadził ich do miejsca, gdzie trzymał
Gandalfa. Weszli powoli do środka i Pearl dostrzegła, że koń stoi
unieruchomiony w poskromie weterynaryjnym. Głowę miał opuszczoną,
a grzywa opadła mu na pysk. Wstrzymała oddech, gdy jego potężne
ciało całe zesztywniało na ich widok. Uniósł łeb i łypnął na
nich groźnie, powoli przechodząc w stan poddenerwowania. Zacisnęła
szczęki i podeszła do niego bliżej, choć jednocześnie bała się,
że koń zerwie się i skoczy w jej stronę, tratując ją. Ale
przecież nie mógł tego zrobić, miał gips na nodze, który
skutecznie uniemożliwił mu jakiekolwiek poruszanie się, a nie
mówiąc już o bieganiu i wierzganiu.
Stał
dumny i nieposkromiony, choć w stroju, który podtrzymywał go, aby
odciążyć bolącą nogę powinien sprawiać wrażenie raczej
skrępowanego i pokonanego. Gandalf jednak patrzył na nich dumnie,
jakby to on był tutaj panem sytuacji. Jakby to nie on potrzebował
pomocy, lecz ludzie, którzy stali w grupce niedaleko i patrzyli na
niego niepewnie. Zwłaszcza ta jasnowłosa dziewczyna, która choć
tak dzielnie go broniła teraz trzymała się od niego z daleka.
Czując jak bardzo się go boją, koń zaczął się rzucać, aby
wystraszyć ich jeszcze bardziej, udowodnić, że może więcej.
Zdrową przednią nogą zaczął bić o beton, a tylnymi wierzgać,
do tego doszły jeszcze jęki i rżenie. Gdy spojrzał w oczy
Marcusowi jego agresja nasiliła się. Gdyby był tylko wolny
stratowałby tego człowieka i zostałaby z niego tylko mokra plama,
nic więcej.
Weterynarz
odwrócił się do grupki, którą przyprowadził i westchnął
ciężko, celnie unikając wyczekującego, pełnego nadziei wzroku
Pearl. Ciężko było kłamać przy dziewczynie, która była tak
wrażliwa i broniła konia przed śmiercią. Obawiał się jednak, że
wszystko szło na marne. Jej determinacja, jej postawa - to nic nie
da, jeśli koń nadal będzie tak gwałtowny, a agresja będzie
włączała mu się za każdym razem, gdy zobaczy człowieka.
-
No cóż - zaczął, a potem spojrzał prosto w oczy dziewczynie -
jak widać, Gandalf stał się gorszy, niż poprzednio. To tylko i
tak mała namiastka tego, co może nam pokazać. Jest tak
nieobliczalny, że nawet Pumpkin zrobiła się przy nim nerwowa, choć
Bóg wie dlaczego jest przy niej taki spokojny.
-
Może brakuje mu dobrego seksu? - zagadnął Nate i szturchnął
łokciem Pearl, która natychmiast pokraśniała zmieszana.
-
Nate - powiedział rozbawiony Greg i uśmiechnął się pobłażliwie.
-
Jak go wsadzimy do przyczepy? - zapytał rzeczowym tonem Marcus,
skutecznie mordując dobre nastroje, jakie na chwilę zapanowały
wśród reszty. Pearl zmroziła go spojrzeniem, lecz on zbył ją
jedynie lekkim prychnięciem.
-
Na razie wyjdźmy. Niech się uspokoi, a potem wstrzyknę mu
środek usypiający. W tym czasie pokażę wam lecznicę i oprowadzę
po okolicy.
Wyszli
i zostawili szalejącego ogiera w spokoju.
Kiedy
znaleźli się na zewnątrz, otoczyła ich gromada psów, która
powitała ich wcześniej i razem z nimi ruszyła na obchód
posiadłości. Dopiero teraz Pearl uświadomiła sobie, że Greg
mieszka na bardzo rozległym terenie, gdzie pracowało kilku
stażystów. Jak wyjaśnił mężczyzna, jego podopieczni mieszkali w
domku znajdującym się na skraju posesji, tuż nad małym
jeziorkiem, w którym można było ochłodzić się w upalne dni.
Cały
obszar podzielony był na dwie części: na część prywatną oraz
część należącą do kliniki, więc dzięki temu chore zwierzęta
nie miały styczności z tymi należącymi do rodziny Smadley'a. Posiadał on trzy konie i cztery psy. W domu oczywiście trzymał
kota, papugę i dwa chomiki. Pearl była zachwycona taką ilością
zwierząt u Grega. Bardzo chciała mieć psa, ale jej matka nie
chciała się zgodzić, nawet na małego yorka, choć gustowała w
dużych psach.
Nie
mogła nacieszyć oczy piękną okolicą porośniętą drzewami i
krzewami. W końcu usiedli na werandzie domu, gdy właściciel już
oprowadził ich po wszystkich zakątkach. Widzieli jego wspaniałe
konie: Demon - duży srokaty ogier, Lawenda - nieduża klaczka o
myszatej sierści. Pumpkin nie było, gdyż Anabella, jego córka,
wybrała się na przejażdżkę, więc jej boks stał pusty.
-
Powinna niedługo wrócić, więc będziecie mieli okazję ją poznać
- powiedział, gdy pojawił się w drzwiach domu niosąc tacę z
lemoniadą i pierniki domowej roboty. Pearl odmówiła słodyczy, ale
z wielką chęcią napiła się orzeźwiającego napoju. Spacer w
słońcu całkiem ją wyczerpał i sprawił, że było jej bardzo
gorąco, ale najwidoczniej nie przeszkadzało to Nathanielowi, który niemalże
kleił się do niej i rozmawiał cicho. Ona sama nie
miała nic przeciwko cichej konwersacji, ale chłopak powoli zaczął
naruszać jej przestrzeń osobistą, więc gdy tylko na chwilę
oderwał się od rozmowy z nią, zmieniła pozycję i uśmiechnęła
się do Grega, który zapewne zauważył "zaloty" chłopaka
i jej nieco sztywne zachowanie. Posłał jej porozumiewawcze
spojrzenie i wdał się w ożywioną dyskusję z Marcusem na temat
leczenia dzikich zwierząt.
Ona
natomiast ani na chwilę nie przestała myśleć o tym, co widziała
w stajni. Tak bardzo się bała, że Gandalf nigdy nie wyjdzie z tego
agresywnego zachowania i wszyscy zdecydują, że powinni go uśpić.
Ta sytuacja była mocno skomplikowana, więc zaczęła mieć
wątpliwości, czy aby na pewno dobrze zrobiła ratując konia. Ale
jak mogła stać tak bezczynnie i patrzeć, jak mordują zwierzę,
które przecież nie jest w stanie powiedzieć człowiekowi, co robi
źle? Teraz jednak miała wrażenie, że Marcus miał rację - po
prostu odwlekła to, co nieuniknione. Ale skąd miała wiedzieć, jak
jest naprawdę? Każdy powinien dostać szansę, a ona mu ją dała,
czy właśnie dlatego powinna mieć teraz wyrzuty sumienia? Bo
chciała pomóc? Jęknęła w duchu i spojrzała na Grega, który
nadal rozmawiał z Marcusem. Porozmawia z nim, jeśli znajdzie
chwilę, aby móc poradzić się go i zapytać o realne szansę na
wyprostowanie Gandalfa.
Po
kilkunastu minutach weterynarz przeprosił ich na chwilę i poszedł
sprawdzić, co z ogierem. W tym czasie między nią, Marcusem i
Nathanielem zapanowała krępująca cisza. Pearl jednak nie miała
ochoty na rozmowę, wolała oddawać się coraz czarniejszym myślom,
jeszcze bardziej zagrzebując się w rosnącym poczuciu winy. Nie
wiedziała, co teraz zrobić i jak postąpić, ale musiała uczynić
wszystko, by ogier wyszedł z tego. Porozmawia o tym z Jeremym. Na
samą myśl o właścicielu Crathes ogarnęła ją bolesna tęsknota i czułość, pomieszczana z gniewem i irytacją.
Szybko
jednak odsunęła od siebie myśli o Blackbournie i skupiła się na
tym, co się działo wokół. W tym samym momencie na drewnianą werandę weszła wysoka
dziewczyna. Czarne włosy związane miała w koński ogon. Oficerki
na jej długi nogach stukały rytmicznie na drewnianej podłodze.
Ubrana była w jasne bryczesy i luźną koszulkę w niebiesko-białe
paski. Gdy ich dostrzegła, podeszła do nich z promiennym uśmiechem
i przywitała się grzecznie. Usiadła na ławce ustawionej pod
drewnianą barierką i zaczęła ich przyjaźnie zagadywać.
-
A gdzie tata? - zapytała, gdy już dowiedziała się powodu ich
przybycia.
-
Poszedł właśnie do Gandalfa - odparł Nate i uśmiechnął się do
dziewczyny.
-
Słyszałam, że twoja klacz ma na niego dobry wpływ. Czy to prawda?
- zapytała Pearl, ciekawa tego, w jaki sposób Pumpkin sprawiła, że
ogier stał się przy niej spokojny.
-
Tak, to prawda. To było dość zaskakujące, bo gdy przywieźli
waszego konia, miałam wrażenie, że to demon, istny szatan, który
próbował roznieść lecznicę taty w drobny mak.
-
Jak w ogóle do tego doszłaś, że ogier potrzebuje spokojnej
klaczy? - Pearl zarzucała ją pytaniami, bo chciała dowiedzieć się
czegoś, co sprawiłoby, że mogłoby się udać wyciągnąć
Gandalfa z tego stanu, w jakim obecnie się znajdował.
-
W zasadzie to sam Gandalf nam to powiedział - odpowiedziała z
uśmiechem na ustach. Anabella przyjrzała jej się uważnie i
kiwnęła z uznaniem głową. Pearl dostrzegła w jej oczach podziw i
sympatię. Dziewczyna również czuła to samo, co córka
weterynarza. Już w tej chwili zaimponowała jej, choć nie zrobiła
zbyt wiele, ale wyczuła w niej bardzo duże pokłady miłości do
zwierząt, więc miała u niej bardzo dużego plusa, a dodatkowo na
jej korzyść przemawiał fakt, iż dziewczyna prawdopodobnie była w
jej wieku, może starsza, i czuła, że mogą się dogadać, a
przyjaźń z nią mogła okazać się bardzo ważna.
-
W jaki sposób? - tym razem do rozmowy wtrącił się Marcus. Anabella
przeniosła spojrzenie niebieskich oczu z Pearl na mężczyznę i
uśmiechnęła się do niego promiennie.
-
Kilka dni temu Gandalf stał na zewnątrz. Mój ojciec uznał, że
przyda mu się trochę świeżego powietrza, choć wyprowadzenie go
na podwórko było bardzo trudnym zadaniem i nie chodziło już o to,
że był bardzo nerwowy, ale miał nogę w gipsie. Jak zwykle musiał
nam udowodnić, że to on jest silniejszy, że to on ma tutaj władzę.
Akurat przyglądałam się całemu zdarzeniu z boku, bo właśnie
wracałam z przejażdżki. Kiedy tylko ogier spostrzegł moją klacz,
od razu wiedziałam, że to jej towarzystwo może mieć na niego
jeśli nie zbawienny, to na pewno znaczący wpływ. I tak jakoś się
stało, że oboje wylądowali przy poskromie i Gandalf ani razu nie
wierzgnął, nawet nie próbował jej ugryźć, co więcej, kiedy
stażyści wprowadzali go do stajni on posłusznie kuśtykał za
nimi. Tak więc, od tego momentu staramy się, by oba konie
przebywały ze sobą jak najdłużej.
Opowieść
Anabelli była zaskakująca i dobrze rokowała, skoro ogier tak łatwo
uległ klaczy. Teraz powinni jakoś to obrócić, aby reagował w
ten sam sposób na ludzi. Ale w tym przypadku mogło to być nieco
trudniejsze, zwłaszcza, że to od człowieka doznał wiele krzywd.
To człowiek maltretował go, bił i głodził, więc nie spodziewała
się, że aby Gandalf tak szybko odzyskał spokój przy człowieku.
-
Twój tata mówił, że klacz go ignoruje - zaczął Nate, który do
tej pory raczej niewiele powiedział. Siedział i przysłuchiwał się
rozmowie.
-
Tak. Po prostu ignorowała jego końskie zaloty, to wszystko, choć
moja Pumpkin stała się przez to teraz trochę nerwowa, ale długi
galop skutecznie ją z tego stanu wyleczył.
-
A czy mogłabym zobaczyć twoją klacz? - odezwała się Pearl.
-
No jasne, chodź. Ktoś jeszcze jest chętny? - Na ochotnika zgłosił
się Nate i w trójkę udali się do stajni, którą już wcześniej
widzieli. Pumpkin jak się okazało zasłużyła na swoje imię, bo
kolorem przypominała małą świeżą dynie. Anabella twierdziła,
że klacz jest rasy palomino, ale jej sierść była bardziej
pomarańczowa niż izabelowata, to jednak nie odejmowało uroku
niewielkiej klaczce, która patrzyła na nich bystro i radośnie.
Dziewczyny weszły do boksu i zaczęły głaskać Pumpkin, która
natychmiast poddała się ich pieszczotom. Nate został na zewnątrz
i z lekkim półuśmiechem obserwował spokojną scenę, jaka
rozgrywała się tuż przed nim.
-
Tato opowiadał mi, że uratowałaś Gandalfa - zagadnęła po chwili
córka weterynarza. Pearl uśmiechnęła się, niepewna tego, co ma
powiedzieć.
-
Tak? A co mówił? - zapytała nerwowo, bo też nie wiedziała, co
Greg naopowiadał córce.
-
Ogólnie z jego radosnego trajkotania wywnioskowałam, że kochasz
zwierzęta i jesteś wspaniała. Miał rację. Widać po tobie, jak
uwielbiasz wszelkie żywe stworzenie. I gdyby nie ty, Gandalf już
by... Zastrzelili by go.
-
Teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam - westchnęła
przeciągle i spojrzała na chłopaka, który wyprostował się i
zmierzył ją surowym spojrzeniem.
-
A co to ma znaczyć? - zapytał ostro i otworzył boks, po czym
wszedł do niego i stanął tuż przed Pearl.
-
To znaczy, że teraz, gdy widzę, jak Gandalf się zachowuję odnoszę
wrażenie, że możliwe, iż popełniłam błąd. Nie wiem, czy z
tego wyjdzie, a mimo to... Łudzę się, liczę na cud.
-
Och, przestań! Marcus nagadał ci bzdur, a ty niepotrzebnie wzięłaś
to sobie do serca. Zrozum, że nikt z nas nie wie, jak to się
wszystko potoczy. Równie dobrze, nasz szatan uspokoi się przy
odpowiedniej pomocy. Nie czuj się winna, że uratowałaś mu życie!
- Głos Natahniela był spokojny i stanowczy. Dodał jej sił i wlał
w serce kolejną dawkę nadziei.
-
On ma rację - Anabella kiwnęła w stronę Nate'a głową i
uśmiechnęła się promiennie do Pearl. - Nikt na sto procent nie
wie, jak to się wszystko skończy, ale póki jest nadzieja, trzeba
walczyć o tego konia, zasłużył na lepsze życie.
Oni
mieli całkowitą rację, ale z drugiej strony... Ta niepewność
była wyczerpująca. Musiała jednak uzbroić się w cierpliwość i
czekać i uważnie obserwować. Jednak to nie ona miała decydujący
głos w tej sprawie i musiała o tym pamiętać.
Po
chwili usłyszeli wołanie.
-
To mój tata, chodźmy. - Wyszli z bosku klaczy.
-
Nate, chodź, pomożesz nam, a wy dziewczyny trzymajcie się od
Gandalfa z daleka. Nie wiem, co może mu odbić.
Mężczyźni
ruszyli przed siebie, a dziewczyny przystanęły nieopodal
zaparkowanego tuż przed stajnią samochodu.
Doskonale
wiedziały, że nie powinny się ruszać z miejsca, choć Pearl nie
mogła stać spokojnie. Obawiała się o zdrowie konia, który mógłby
sobie zrobić krzywdę podczas transferu do przyczepy.
Po
kilku sekundach usłyszały donośne rżenie ogiera i jakieś stuki,
potem jednak wszystko się uspokoiło i nastąpiła błoga cisza,
trochę przerażająca zważywszy na to, jakie zwierzę wyprowadzają
na zewnątrz. W końcu z półmroku stajni wyłonił się najpierw
Nate, potem Greg, a na samym końcu Marcus - cała trójka prowadziła
konia, który na głowie przerzuconą miał szmatkę. Szedł powoli,
utykając, a mężczyźni trzymali go mocno za postronki i uwiąz.
Koń jednak nie szarpał się, ani nawet nie drżał.
-
Pewnie mój ojciec podał Gandalfowi środki uspokajające. I to
bardzo silne - dodała, gdy zaniepokojona Pearl przyglądała się
prowadzonemu zwierzęciu.
-
Czy to nie jest niebezpieczne? - zapytała, gdy w końcu dotarło do
niej to, co powiedziała jej nowa znajoma.
-
Trochę tak, ale pewnie w jego stanie emocjonalnym inna dawka nie
wchodziła w grę, w końcu był silnie pobudzony. Czasami
przedawkowanie takich leków może spowodować śmierć u zwierzęcia.
Ale nie obawiaj się - dodała z uspokajającym uśmiechem, gdy
zobaczyła przestraszoną minę Pearl - Gandalf jest dużym koniem,
więc nic mu nie grozi.
-
Mam nadzieję - szepnęła cicho.
Mężczyźni
podprowadzili spokojne zwierzę pod przyczepę i powoli
zaczęli wprowadzać je do środka. Na chwilę zawahał się, gdy
stanął na drewnianym pomoście, ale przynaglony do ruchu w końcu
postawił jedno kopyto, a zaraza po nim kolejne i takim sposobem
znalazł się w środku. Marcus i Nate szybko wyskoczyli ze środka,
Greg został jedynie po to, by sprawdzić czy z Gandalfem wszystko w
porządku.
W
końcu wyszedł i zamknęli klapę do przyczepy, która poruszyła
się, gdy koń zaczął wiercić się niespokojnie. Pożegnali się
szybko, a dziewczyny obiecały sobie, że na pewno się odwiedzą.
-
Przyjadę dziś do was wieczorem, żeby sprawdzić, co z ogierem -
powiedział Greg i pomachał im na pożegnanie, gdy powoli ruszyli w
stronę wyjazdu.
Droga
minęła im na uporczywym milczeniu. Każdy miał wyostrzone zmysły,
gdyż oczekiwali nagłego ataku ze strony konia. Nie wiedzieli, co
ich czeka, gdy środek uspokajający przestanie działać. Musieli
się spieszyć.
W
końcu wjechali na podwórko, a kilku pracowników stajni przystanęło
niedaleko, aby w razie jakichkolwiek problemów pomóc przy
Gandalfie. Pearl wyskoczyła z samochodu i podeszła do ogrodzenia,
skąd miała dobry widok. Musiała zobaczyć, czy Gandalf będzie
jeszcze pod wpływem leków, czy znów może zacznie pokazywać swój
narowisty charakter. Wyprowadzili konia z przyczepy i zaprowadzili do
stajni, gdzie panował wesoły harmider. Kiedy ulokowali go w boksie,
który znajdował się na samym końcu stajni, oddalony od reszty
koni, czekali, aż koń zacznie wracać do siebie.
Właśnie
dlatego Pearl zrobiła sobie z kilku kostek słomy siedzenie, które
zaścieliła kocem przyniesionym przez Nate i usiadła na tym
prowizorycznym, ale jakże wygodnym posłaniu. Chłopak poszedł do
swoich zajęć, ale widziała go kątem oka, jak kręcił w pobliżu.
Coś wynosił, coś wywoził, karmił konie.
Nikt
nie musiał długo czekać, aż koń w pełni powróci do swojego
nerwowego zachowania.
Uniósł
swój kształtny łeb, rozejrzał się wokół i już po chwili po
stajni rozniósł się jego głośne rżenie, a potem dało się
słyszeć, jak bije kopytami po ścianie i drzwiczkach. Dobrze, że stał
unieruchomiony przez brezent umieszczony pod jego brzuchem. Mężczyźni
już wcześniej wywiercili dziurki w suficie i przykręcili grube
haki, na które zapięli łańcuchy. Stał w tym prowizorycznym
„poskromie”, by
odciążyć chorą nogę, ale to i tak nic nie dało. Miał bardzo
dużo siły i najwidoczniej gips nie przeszkadzał mu, aby wierzgać
i kopać. Wręcz przeciwnie. Wydawało się, że noga wcale nie jest
usztywniona i może nawet biegać na niej. Niestety, rzeczywistość
była inna i Pearl mogła jedynie patrzyć jak zwierze próbuję
wydostać się z wiszących noszy, tylko po to, by pokazać ludziom,
iż nie da się go okiełznać.
Dziewczyna
ze łzami w oczach patrzyła, jak ogier szamocze się w boksie.
Nadzieja nagle zaczęła ją opuszczać. Boże, chyba się pomyliła.
Jeden jedyny raz w życiu odważyła się przeciwstawić drugiemu
człowiekowi myśląc, że dobrze robi. Najwidoczniej jednak źle
zrobiła. Naprawdę źle postąpiła. Marcus miał rację. Ten koń
powinien zostać uśpiony, bo cierpiał bardziej niż mogła
przypuszczać. Ze szlochem wybiegła ze stajni, po drodze potrącając
Nathaniela i Marcusa. Chłopak chciał ją zatrzymać, ale jego
towarzyszy zagarnął go szybko do stajni.
-
Zostaw ją, niech popłacze w samotności - usłyszała jeszcze
tylko, a potem pędem udała się w stronę zamku. Zignorowała pana
Adalberta, który pomachał jej na powitanie.
Kiedy
w końcu znalazła się w swoim pokoju pozwoliła sobie na głośne
łkanie. W ostatnich dniach zbyt często płakała, ale po prostu
musiała wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które teraz się
gromadziły. Musiała dać im upust, bo bała się, że zwariuje.
Myliła
się, co do Gandalfa. Miała nadzieję, że uda im się go uratować.
Gdzieś jej bardziej racjonalna część umysłu podpowiadała jej,
że w walce o ogiera może ponieść klęskę. Nie spodziewała się
jednak, że tak szybko.
Wcześniej nie rozumiałam, dlaczego Pearl jest taka uparta. Rozumiałam, że chciała ratować zwierzę, ale nie za wszelką cenę, skoro Gandalf stanowi zagrożenie nie tylko dla innych, ale przede wszystkim dla siebie. Teraz, kiedy sobie zdała sprawę, że może właśnie przedłuża to, co jest nieuniknione, bardzo mi jej żal. Może właśnie dlatego, że jej starania pójdą na marne. Czekam jednak, jak ta sprawa się rozwiąże ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło! :)