Rok
później.
Życie
bez słońca, bez Pearl okazało się być dla Jeremy'ego istną
męką. Nie, nie męką. Powolną i bolesną agonią, kiedy leżał w
nocy i jak powiedział jego anioł: tęsknił za nią, doskonale
wiedząc, że i ona za nim tęskni. Umierał, a potem wstawał o
świcie, by znów umrzeć wieczorem. I tak całe dnie, tygodnie i
miesiące. Krążył po zamku, niczym zjawa.
Wyrzucił
ją ze swojego życia, nie bardzo wiedząc, że tak naprawdę życie
bez niej będzie nic nie warte, a jego uczucie będzie rosło z
każdym dniem coraz bardziej. Nie było jej tutaj, a jednak miał
wrażenie, że biega po korytarzach i śmieje się do niego. Czasami,
w chwilach, gdy nachodziły go masochistyczne myśli, szedł do
pokoju, w którym mieszkała i kładł się na łóżku, zanurzając
się we wspomnieniach ich wspólnych nocy, spędzonych na gorących
uniesieniach. To było nie do zniesienia.
Jeremy
tak bardzo pogrążył się w rozpaczy, że przestał zauważać, że
czas mija, a on wciąż tkwi w jednym punkcie. Pan Forsythe starał
się go odwiedzać dość często, ale właściciel okazał się być
bardzo kiepskim rozmówcą. Adalbert tuż po wyjeździe Pearl
przyszedł do niego i wściekle wyłuszczył mu, dlaczego jest takim
kretynem i idiotą. Miał rację, sam to potem przyznał, gdy
mężczyzna zakończył okrutną tyradę. No bo i po co miałby
zaprzeczać? Wszystko to było prawdą, a on po prostu zasłużył na
wszystko, co najgorsze.
Gdy
dzwonił Bobbie, wypytywał go, co u niej, lecz przyjaciel odpowiadał
wtedy gniewnym głosem:
-
Gdybyś jej nie wyrzucił, wiedziałbyś co robi!
Miał
rację. Teraz, z biegiem czasu zrozumiał ile dla niego znaczyła,
jak cenną okazała się kobietą. Jej miłość była napędem,
który sprawiał, że chciał żyć, ale wszystko zniszczył i teraz
cierpiał w zamku, tęskniąc za nią i umierając powoli w cieniu.
*
Pearl
ze znudzeniem słuchała wykładów. Miała wrażenie, że profesor
po prostu nie ma pojęcia, że wciąż się powtarza i ten sam temat
ubiera w inne słowa. Profesor Adams miał swoje wady i zalety. Wiele
osób jednak uwielbiało go, bo łatwo było go okłamać, zwłaszcza
na egzaminach.
Już
miała ziewnąć, gdy telefon zaczął wibrować cicho na stoliku.
Wzięła go do ręki. DostAła wiadomość od Candice.
Znalazłam
dla Ciebie świetną sukienkę! Będzie idealna na wesele!
Przewróciła
oczami i odpisała:
Chyba
Cię już całkiem pogięło?! Kolejna? Mam już trzy, nie chcę
czwartej. Zresztą, miałaś być na zebraniu zarządu, a nie w
sklepie!
Jednak
nie doczekała się odpowiedzi i gdy wykład się skończył wstała
i zebrała swoje rzeczy. Żwawym krokiem ruszyła do wyjścia, aby w
końcu iść już do domu i znów zaszyć się w pokoju, czytając
książkę.
-
Pearl! - usłyszała nagle z tyłu i odwróciła się, Przywołała
na usta uśmiech, choć nie przyszło jej to bez trudu. Na horyzoncie
dostrzegła kroczącego w jej stronę chłopaka, który od kilku
tygodni nieustannie ją podrywał. Szczerze powiedziawszy miała dość
jego wkurzającej osoby. Nie był brzydki, miał pospolitą twarz,
której uroku dodawały dołeczki w policzkach. Ona jednak nie dawała
mu nawet cienia szansy. Rok temu postanowiła, że będzie trzymała
wszystkich facetów na dystans.
Zaraz
po przyjeździe do Leeds rzuciła się w wir życia towarzyskiego.
Odnowiła mnóstwo starych znajomości. Jej stare koleżanki nie
mogły wyjść z podziwu nad jej widoczną zmianą. Mężczyzn
trzymała na dystans i przez to wszyscy koniecznie chcieli ją
poznać. Jeden z nich, na jednej z domówek, nazwał ją tajemniczą
pięknością, co oczywiście uznała to za absurd. Po prostu
denerwował ją tak bardzo, iż unikała go, a potem wyszła, aby nie
musieć z nim rozmawiać. Nikogo nie wpuszczała do swego życia,
nikomu nie pozwalała zbliż się do siebie tak, jak to zrobiła z Jeremym. Na wspomnienie tego imienia poczuła ból, nie był już on
tak silny, jak parę miesięcy wcześniej, ale wciąż bolało.
Mimo
usilnych starań nie potrafiła o nim zapomnieć i tak, jak mu
powiedziała wtedy: leżała w nocy i tęskniła za nim, pragnęła
go, modląc się gorąco o jego przyjazd tutaj. W końcu jednak dała
sobie z tym spokój i pozwoliła, aby to, co czuła stało się
codziennością, aby wrosło w nią i przylgnęło niczym druga
skóra. Nauczyła się żyć ze świadomością, że już go więcej
nie zobaczy, choć przecież wcale nie chciała go widzieć. Czasami
przychodziły dni złości, zimnej furii z dodatkiem czystej,
nieokiełznanej nienawiści. Zaraz jednak przechodziło jej i na
powrót stawała się uległą i potulną Pearl.
Matka,
która w końcu wyciągnęła z niej wszystko była tak zła, że
niemal wymusiła na przyszłym mężu Can numer telefonu Jeremy'ego.
Przestała na niego nalegać, gdy wściekła Pearl ze łzami w oczach
wygarnęła wszystko matce i uciekła na miasto. Wróciła dopiero
nad ranem zapłakana, zziębnięta i zmęczona. Włóczyła się po
mieście, poszła najpierw do kina, potem do Tesco, a na końcu
odwiedziła grób dziadka, nad którym przepłakała parę godzin, aż
poczuła się lepiej.
Dziś
była obojętna na wszystko, zdystansowana i chłodna.
-
O co chodzi? - zapytała, nawet nie siląc się na przyjemny ton.
Chłopak przystanął zaskoczony jej surowym obliczem i przyjrzał
się jej uważnie.
-
Pearl, czy wszystko w porządku? - zapytał z troską. Pearl
westchnęła. Nie powinna go tak traktować. To nie jego wina, że...
Że jej serce należało do innego, choć on nie chciał je i
połamał. Wciąż jednak je miał...
-
Nie, ale to nic ważnego - machnęła ręką i postarała się nawet
o uprzejmy uśmiech. - O co chodzi, Chris?
-
Chciałabyś się może wybrać ze mną jutro po południu na lody?
Niedawno otworzyli fajną lodziarnie w centrum i sprzedają świetne
lody. - Miał tak proszący wyraz twarzy, że gdyby nie był tak
irytujący, zgodziłaby się tylko po to, aby nie robić mu
przykrości, ponieważ denerwował ją od samego początku, pokręciła
głową i udając smutek, powiedziała.
-
Przykro mi, ale moja siostra za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Mamy
mnóstwo przygotowań.
-
A po ślubie? - Nie dawał za wygraną, ciągle pragnąc się z nią
umówić, choć z góry było to skreślone.
-
Na razie nie mam do tego głowy - odpowiedziała tylko i szybko się
z nim pożegnała. Tak będzie lepiej dla niego. Po co mu wrak
dziewczyny?
***
Kiedy
weszła do salonu, Can i Bobbie natychmiast zaprzestali
ożywionej dyskusji. Spojrzała na nich zaskoczona, a potem
przysiadła się, witając ich cmokiem w policzek.
-
Co słychać, gołąbeczki? Wybraliście w końcu dekorację na salę?
Bobbie
spojrzał na nią rozbawiony, a jego narzeczona jedynie prychnęła
zdenerwowana.
-
Nie - odpowiedzieli jednocześnie, wprawiając w rozbawienie
dziewczynę.
-
Musicie się w końcu na coś zdecydować! - krzyknęła i uniosła
oczy do góry.
-
Ale nie wiemy, co jest lepsze. Jaka kolorystyka będzie pasować? Ja
chcę różowo-białą, a Robert twierdzi, że zielono-biała będzie
lepsza - jęknęła Candice i spojrzała z wyrzutem na Whitmarsha.
-
Może biało-niebieska? Niebieski kojarzy mi się z rajem, który
będzie się starali w przyszłości stworzyć. Dla siebie i swoich
dzieci - zaproponowała nieśmiało Pearl. Jej pomysł obojgu
przypadł do gustu.
-
To jest genialne - pochwalił ją Bobbie i uśmiechnął się do
niej zadowolony.
Pearl
wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, gdzie postanowiła zaparzyć
sobie kawy. Wcześniej jej nie lubiła, ale odkąd zaczęła pracę i
studia pijała ją codziennie rano i w końcu przyzwyczaiła się do
jej smaku, aż ją polubiła i stała się nieodłącznym elementem
śniadania.
Za
sobą usłyszała kroki. Odwróciła się i w progu dostrzegła
siostrę, która oparła się o framugę i przyglądała jej się z
dziwnym wyrazem twarzy.
-
Czy coś się stało? - zapytała w końcu, gdy już nie mogła
wytrzymać jej spojrzenia.
-
Tata chce przyjść na ślub - powiedziała w końcu. Pearl odniosła
jednak wrażenie, że nie jest to, co chciała jej przekazać, lecz
nie drążyła tematu i skupiła się na rzeczywistym problemie.
Pearl wiedziała, że Can nienawidziła ojca za to, że je opuścił,
więc na pewno mężczyzna będzie miał poważny problem do
rozwiązania.
-
Co zrobisz? - zapytała i usiadła przy stole, w dłoniach chowając
ciepły kubek.
-
Nie wiem, nie chcę go tu widzieć, ale to nasz ojciec... Porozmawiam
z mamą. Jeśli ona nie będzie chciała go widzieć, to nie pozwolę
mu przyjść. Obawiam się, że mama jednak się zgodzi. Ona wciąż go kocha.
-
To absurd. Ile jeszcze może coś do niego czuć? Minęło tyle lat -
parsknęła gniewnie, doskonale zdając sobie sprawę, że i ona
również kochała Jeremy'ego, choć nie chciała tego i robiła
wszystko, aby się odkochać. Jej matka najwidoczniej nie potrafiła
tego zrobić, a przecież minęło prawie piętnaście lat. Ileż
można? Czy miłość, ta prawdziwa i jedyna w życiu, może trwać
wiecznie? Ale czym jest piętnaście lat wobec nieskończoności?
Niczym. To jak kropla w oceanie.
-
Miłość to uczucie, któremu pojęcie czasu jest obojętne -
mruknęła Can i spojrzała na nią. - Czy...
-
Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, dobrze wiedząc, o co siostra zechce
ją zapytać. Odłożyła kubek do zlewu i wyszła.
Od
jakiegoś czasu pomieszkiwała u siostry, ponieważ miała znacznie
bliżej na uniwersytet i do pracy. Oczywiście znalazła miejsce w
biurze siostry, dlatego właśnie zdecydowała się na przeprowadzkę.
Matka została w starym mieszkaniu, ciesząc się swą swobodą.
Kiedy
wybiegła z kuchni, skierowała się do pokoju, znajdującego się na
samym końcu korytarza, dzięki temu narzeczeństwo miało dużo
prywatności. Bobbie dostrzegł ją i wstał z uśmiechem, żeby coś
powiedzieć, ale zobaczywszy jej minę od razu zaniechał tego
pomysłu.
Była
zła na siebie za to, że mężczyzna, który z taką łatwością
odrzucił jej uczucie, nadal gościł w jej myślach...
***
Postanowił
wyjść na zewnątrz, na słońce. Mało obchodziło go to, że
zobaczą go ludzie.
Kroczył
dumnie ścieżką, podziwiając przyrodę, która cieszyła się
słońcem. On nie, bo jego słońce wyjechało, zabrało przy okazji
jego serce. Nie mógł znieść tej bezustannej pustki, którą teraz
czuł tak dotkliwie, gdy ona wyjechała.
-
Jeremy? - Usłyszał nagle zaskoczy głos pana Adalberta. Odwrócił
się w jego stronę i dostrzegł starszego mężczyznę, który w
towarzystwie młodego chłopaka prowadził starą klacz, niedawno
wykupioną z rzeźni. Towarzysz ogrodnika patrzył na niego
zaskoczony, a potem dostrzegł, że twarz chłopaka wykrzywia grymas
złości. Więc to był Nathaniel Saluke, pomyślał.
-
Witamy - parsknął chłopak i zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
-
Kto to? - Wskazał głową małą kobyłkę, która zwiesiła swój
malutki łeb, a postrzępiona grzywa opadła na kark, na którym
widać było ślady niedawnego okrucieństwa. Dostrzegał dwie
podłużne blizny oraz dość sporych rozmiarów opatrunki. Nogi
i bok również wyglądały podobnie.
-
Buffy.
-
Hej, ślicznotko - przywitał się, a klaczka zastrzygła uszami. -
Są jeszcze jakieś inne?
-
Tak, dwa ogiery, jeden wielki clydesdales a drugi prawdopodobnie z
nieudanej hodowli arabów - powiedział szybko Adalbert, widząc, że
Saluke ma ochotę wszcząć kłótnie. Zgromił go wzrokiem i
spojrzał na Jeremy'ego.
-
Chcę je zobaczyć.
Poszli
więc do stajni. Zatrzymali się dopiero przy boksie sporego ogiera,
który jeszcze nie wydobrzał. Był chudy, lecz wysoki, a kopyta miał
porośnięte bujną szczotą. Co z tego, że ogier odznaczał się
ogromnymi gabarytami, skoro wyglądał jak siedem nieszczęść.
Przypominał kupkę sierści i kości z dodatkiem dużych kopyt, ale
Jeremy wiedział, że kiedy ogier nabierze ciała będzie naprawdę
piękny.
-
Jeszcze nie ma imienia - powiedział Adalbert. Jeremy zastanowił się
przez chwilę, a potem uśmiechnął się do siebie, choć tak
naprawdę wcale nie czuł tej radości. Nie wiedział, co dalej
robić. Nawet nie wiedział, jak mógłby dać koniowi na imię. Bez
Pearl już nic nie wiedział.
-
Coś wymyślę dla niego - mruknął tylko i skierowali się do
drugiego boksu, gdzie w kącie stał niewysoki konik o brudno-szarej
sierści. Grzywę miał długą i poplątaną, a także kilka ran na
boku. Kolejny przykład okrucieństwa wobec zwierząt. Ile jeszcze
uratuje zwierząt, zanim ludzie zaczną je traktować należycie? Westchnął pokonany i spojrzał na ogiera, który patrzył na nich
zlękniony, zapewne chcąc wtopić się w tło. Niewiele mu
brakowało, ponieważ wyglądał jak cień. Widać było mu wszystkie
żebra, a łopatki wystawały tak wyraźnie, że doskonale można je
byłoby opisać. - Ten, jak przypuszczam, też nie ma imienia?
-
Tak - potwierdził Forsyth, a Jeremy zerknął na konia z namysłem.
Naszła
go nieodparta ochota, aby zrobić zdjęcie uratowanym koniom i wysłać
je do Pearl z prośbą o imiona dla nich. Wiedział, że nie
zignoruje jego wiadomości. Może jego samego tak, ale na pewno nie
omieszkałaby napisać coś o koniach. Liczył na to, na kilka zdań
od niej, napisane jej drobnymi, szczupłymi palcami. Może była to
by sucha odpowiedź, ostra reprymenda lub milczenie, ale napisałby
do niej...
-
Czy Greg już je widział?
-
Przyjedzie dziś wieczorem. - Tym razem odpowiedzi udzielił mu
Nathaniel, który nie przestawał gromić go wzrokiem i wiedział z
jakiego powodu. Wszyscy wiedzieli, że zranił Pearl, więc nawet nie
usiłował udawać, że nie wie o co mu chodzi.
-
Świetnie. Przyjdę jeszcze i porozmawiam z nim.
-
Cieszę się, że w końcu wyszedłeś na słońce - szepnął stary
ogrodnik, gdy wychodzili już na zewnątrz. Nate został w środku,
aby zająć się Buffy.
-
Nie, Adalbercie, jeszcze tego nie zrobiłem, ale wkrótce to zrobię
- odpowiedział z uśmiechem na ustach.
nadrobiłam wszystkie rozdziały i powiem ci, że mi smutno... nie chce, aby się to opowiadanie skończyło, ale rozumiem. W dodatku to Jeremy powinien dostać kopa z kopyta... egoista i debil. Dziewczyna go tak kocha, ale nie, musi ją zranić... no co za buc:/ zdenerwował mnie i to bardzo! zamkowy wieśniak...
OdpowiedzUsuńWow! Jeremy na dworze! Nie wierzę:o no teraz to MUSI się ogarnąć i zawalczyć o Pearl!:)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie to, że Pearl nie była..hm, że się tak strasznie nie załamała po Jeremym i nie płakała dniami i nocami tylko tak jakby poszła do przodu. Może też nabrała doświadczenia, tego złego o facetach i teraz jest taka jakby...bez uczuć w stosunku do nich. Jednak ja nadal wierzę, że Jeremy zjawi się na weselu i będzie ją błagał o wybaczenie, matko. Tak bardzo bym chciała. <3<3<3
OdpowiedzUsuńWalka o serce Pearl to jest teraz największe marzenie ale cieszyłam bym się jak by powstała druga część tego opowiadania życie z Jeremim i dziećmi ............
OdpowiedzUsuń