1.2.14

27. Życie po


Rok później.

Życie bez słońca, bez Pearl okazało się być dla Jeremy'ego istną męką. Nie, nie męką. Powolną i bolesną agonią, kiedy leżał w nocy i jak powiedział jego anioł: tęsknił za nią, doskonale wiedząc, że i ona za nim tęskni. Umierał, a potem wstawał o świcie, by znów umrzeć wieczorem. I tak całe dnie, tygodnie i miesiące. Krążył po zamku, niczym zjawa.
Wyrzucił ją ze swojego życia, nie bardzo wiedząc, że tak naprawdę życie bez niej będzie nic nie warte, a jego uczucie będzie rosło z każdym dniem coraz bardziej. Nie było jej tutaj, a jednak miał wrażenie, że biega po korytarzach i śmieje się do niego. Czasami, w chwilach, gdy nachodziły go masochistyczne myśli, szedł do pokoju, w którym mieszkała i kładł się na łóżku, zanurzając się we wspomnieniach ich wspólnych nocy, spędzonych na gorących uniesieniach. To było nie do zniesienia.
Jeremy tak bardzo pogrążył się w rozpaczy, że przestał zauważać, że czas mija, a on wciąż tkwi w jednym punkcie. Pan Forsythe starał się go odwiedzać dość często, ale właściciel okazał się być bardzo kiepskim rozmówcą. Adalbert tuż po wyjeździe Pearl przyszedł do niego i wściekle wyłuszczył mu, dlaczego jest takim kretynem i idiotą. Miał rację, sam to potem przyznał, gdy mężczyzna zakończył okrutną tyradę. No bo i po co miałby zaprzeczać? Wszystko to było prawdą, a on po prostu zasłużył na wszystko, co najgorsze.
Gdy dzwonił Bobbie, wypytywał go, co u niej, lecz przyjaciel odpowiadał wtedy gniewnym głosem:
- Gdybyś jej nie wyrzucił, wiedziałbyś co robi!
Miał rację. Teraz, z biegiem czasu zrozumiał ile dla niego znaczyła, jak cenną okazała się kobietą. Jej miłość była napędem, który sprawiał, że chciał żyć, ale wszystko zniszczył i teraz cierpiał w zamku, tęskniąc za nią i umierając powoli w cieniu.

*

Pearl ze znudzeniem słuchała wykładów. Miała wrażenie, że profesor po prostu nie ma pojęcia, że wciąż się powtarza i ten sam temat ubiera w inne słowa. Profesor Adams miał swoje wady i zalety. Wiele osób jednak uwielbiało go, bo łatwo było go okłamać, zwłaszcza na egzaminach.
Już miała ziewnąć, gdy telefon zaczął wibrować cicho na stoliku. Wzięła go do ręki. DostAła wiadomość od Candice.

Znalazłam dla Ciebie świetną sukienkę! Będzie idealna na wesele!

Przewróciła oczami i odpisała:

Chyba Cię już całkiem pogięło?! Kolejna? Mam już trzy, nie chcę czwartej. Zresztą, miałaś być na zebraniu zarządu, a nie w sklepie!

Jednak nie doczekała się odpowiedzi i gdy wykład się skończył wstała i zebrała swoje rzeczy. Żwawym krokiem ruszyła do wyjścia, aby w końcu iść już do domu i znów zaszyć się w pokoju, czytając książkę.
- Pearl! - usłyszała nagle z tyłu i odwróciła się, Przywołała na usta uśmiech, choć nie przyszło jej to bez trudu. Na horyzoncie dostrzegła kroczącego w jej stronę chłopaka, który od kilku tygodni nieustannie ją podrywał. Szczerze powiedziawszy miała dość jego wkurzającej osoby. Nie był brzydki, miał pospolitą twarz, której uroku dodawały dołeczki w policzkach. Ona jednak nie dawała mu nawet cienia szansy. Rok temu postanowiła, że będzie trzymała wszystkich facetów na dystans.
Zaraz po przyjeździe do Leeds rzuciła się w wir życia towarzyskiego. Odnowiła mnóstwo starych znajomości. Jej stare koleżanki nie mogły wyjść z podziwu nad jej widoczną zmianą. Mężczyzn trzymała na dystans i przez to wszyscy koniecznie chcieli ją poznać. Jeden z nich, na jednej z domówek, nazwał ją tajemniczą pięknością, co oczywiście uznała to za absurd. Po prostu denerwował ją tak bardzo, iż unikała go, a potem wyszła, aby nie musieć z nim rozmawiać. Nikogo nie wpuszczała do swego życia, nikomu nie pozwalała zbliż się do siebie tak, jak to zrobiła z  Jeremym. Na wspomnienie tego imienia poczuła ból, nie był już on tak silny, jak parę miesięcy wcześniej, ale wciąż bolało.
Mimo usilnych starań nie potrafiła o nim zapomnieć i tak, jak mu powiedziała wtedy: leżała w nocy i tęskniła za nim, pragnęła go, modląc się gorąco o jego przyjazd tutaj. W końcu jednak dała sobie z tym spokój i pozwoliła, aby to, co czuła stało się codziennością, aby wrosło w nią i przylgnęło niczym druga skóra. Nauczyła się żyć ze świadomością, że już go więcej nie zobaczy, choć przecież wcale nie chciała go widzieć. Czasami przychodziły dni złości, zimnej furii z dodatkiem czystej, nieokiełznanej nienawiści. Zaraz jednak przechodziło jej i na powrót stawała się uległą i potulną Pearl.
Matka, która w końcu wyciągnęła z niej wszystko była tak zła, że niemal wymusiła na przyszłym mężu Can numer telefonu Jeremy'ego. Przestała na niego nalegać, gdy wściekła Pearl ze łzami w oczach wygarnęła wszystko matce i uciekła na miasto. Wróciła dopiero nad ranem zapłakana, zziębnięta i zmęczona. Włóczyła się po mieście, poszła najpierw do kina, potem do Tesco, a na końcu odwiedziła grób dziadka, nad którym przepłakała parę godzin, aż poczuła się lepiej.
Dziś była obojętna na wszystko, zdystansowana i chłodna.
- O co chodzi? - zapytała, nawet nie siląc się na przyjemny ton. Chłopak przystanął zaskoczony jej surowym obliczem i przyjrzał się jej uważnie.
- Pearl, czy wszystko w porządku? - zapytał z troską. Pearl westchnęła. Nie powinna go tak traktować. To nie jego wina, że... Że jej serce należało do innego, choć on nie chciał je i połamał. Wciąż jednak je miał...
- Nie, ale to nic ważnego - machnęła ręką i postarała się nawet o uprzejmy uśmiech. - O co chodzi, Chris?
- Chciałabyś się może wybrać ze mną jutro po południu na lody? Niedawno otworzyli fajną lodziarnie w centrum i sprzedają świetne lody. - Miał tak proszący wyraz twarzy, że gdyby nie był tak irytujący, zgodziłaby się tylko po to, aby nie robić mu przykrości, ponieważ denerwował ją od samego początku, pokręciła głową i udając smutek, powiedziała.
- Przykro mi, ale moja siostra za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Mamy mnóstwo przygotowań.
- A po ślubie? - Nie dawał za wygraną, ciągle pragnąc się z nią umówić, choć z góry było to skreślone.
- Na razie nie mam do tego głowy - odpowiedziała tylko i szybko się z nim pożegnała. Tak będzie lepiej dla niego. Po co mu wrak dziewczyny?

***

Kiedy weszła do salonu, Can i Bobbie natychmiast zaprzestali ożywionej dyskusji. Spojrzała na nich zaskoczona, a potem przysiadła się, witając ich cmokiem w policzek.
- Co słychać, gołąbeczki? Wybraliście w końcu dekorację na salę?
Bobbie spojrzał na nią rozbawiony, a jego narzeczona jedynie prychnęła zdenerwowana.
- Nie - odpowiedzieli jednocześnie, wprawiając w rozbawienie dziewczynę.
- Musicie się w końcu na coś zdecydować! - krzyknęła i uniosła oczy do góry.
- Ale nie wiemy, co jest lepsze. Jaka kolorystyka będzie pasować? Ja chcę różowo-białą, a Robert twierdzi, że zielono-biała będzie lepsza - jęknęła Candice i spojrzała z wyrzutem na Whitmarsha.
- Może biało-niebieska? Niebieski kojarzy mi się z rajem, który będzie się starali w przyszłości stworzyć. Dla siebie i swoich dzieci - zaproponowała nieśmiało Pearl. Jej pomysł obojgu przypadł do gustu.
- To jest genialne - pochwalił ją Bobbie i uśmiechnął się do niej zadowolony.
Pearl wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, gdzie postanowiła zaparzyć sobie kawy. Wcześniej jej nie lubiła, ale odkąd zaczęła pracę i studia pijała ją codziennie rano i w końcu przyzwyczaiła się do jej smaku, aż ją polubiła i stała się nieodłącznym elementem śniadania.
Za sobą usłyszała kroki. Odwróciła się i w progu dostrzegła siostrę, która oparła się o framugę i przyglądała jej się z dziwnym wyrazem twarzy.
- Czy coś się stało? - zapytała w końcu, gdy już nie mogła wytrzymać jej spojrzenia.
- Tata chce przyjść na ślub - powiedziała w końcu. Pearl odniosła jednak wrażenie, że nie jest to, co chciała jej przekazać, lecz nie drążyła tematu i skupiła się na rzeczywistym problemie. Pearl wiedziała, że Can nienawidziła ojca za to, że je opuścił, więc na pewno mężczyzna będzie miał poważny problem do rozwiązania.
- Co zrobisz? - zapytała i usiadła przy stole, w dłoniach chowając ciepły kubek.
- Nie wiem, nie chcę go tu widzieć, ale to nasz ojciec... Porozmawiam z mamą. Jeśli ona nie będzie chciała go widzieć, to nie pozwolę mu przyjść. Obawiam się, że mama jednak się zgodzi. Ona wciąż go kocha.
- To absurd. Ile jeszcze może coś do niego czuć? Minęło tyle lat - parsknęła gniewnie, doskonale zdając sobie sprawę, że i ona również kochała Jeremy'ego, choć nie chciała tego i robiła wszystko, aby się odkochać. Jej matka najwidoczniej nie potrafiła tego zrobić, a przecież minęło prawie piętnaście lat. Ileż można? Czy miłość, ta prawdziwa i jedyna w życiu, może trwać wiecznie? Ale czym jest piętnaście lat wobec nieskończoności? Niczym. To jak kropla w oceanie.
- Miłość to uczucie, któremu pojęcie czasu jest obojętne - mruknęła Can i spojrzała na nią. - Czy...
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, dobrze wiedząc, o co siostra zechce ją zapytać. Odłożyła kubek do zlewu i wyszła.
Od jakiegoś czasu pomieszkiwała u siostry, ponieważ miała znacznie bliżej na uniwersytet i do pracy. Oczywiście znalazła miejsce w biurze siostry, dlatego właśnie zdecydowała się na przeprowadzkę. Matka została w starym mieszkaniu, ciesząc się swą swobodą.
Kiedy wybiegła z kuchni, skierowała się do pokoju, znajdującego się na samym końcu korytarza, dzięki temu narzeczeństwo miało dużo prywatności. Bobbie dostrzegł ją i wstał z uśmiechem, żeby coś powiedzieć, ale zobaczywszy jej minę od razu zaniechał tego pomysłu.
Była zła na siebie za to, że mężczyzna, który z taką łatwością odrzucił jej uczucie, nadal gościł w jej myślach...

***

Postanowił wyjść na zewnątrz, na słońce. Mało obchodziło go to, że zobaczą go ludzie.
Kroczył dumnie ścieżką, podziwiając przyrodę, która cieszyła się słońcem. On nie, bo jego słońce wyjechało, zabrało przy okazji jego serce. Nie mógł znieść tej bezustannej pustki, którą teraz czuł tak dotkliwie, gdy ona wyjechała.
- Jeremy? - Usłyszał nagle zaskoczy głos pana Adalberta. Odwrócił się w jego stronę i dostrzegł starszego mężczyznę, który w towarzystwie młodego chłopaka prowadził starą klacz, niedawno wykupioną z rzeźni. Towarzysz ogrodnika patrzył na niego zaskoczony, a potem dostrzegł, że twarz chłopaka wykrzywia grymas złości. Więc to był Nathaniel Saluke, pomyślał.
- Witamy - parsknął chłopak i zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
- Kto to? - Wskazał głową małą kobyłkę, która zwiesiła swój malutki łeb, a postrzępiona grzywa opadła na kark, na którym widać było ślady niedawnego okrucieństwa. Dostrzegał dwie podłużne blizny oraz dość sporych rozmiarów opatrunki. Nogi i bok również wyglądały podobnie.
- Buffy.
- Hej, ślicznotko - przywitał się, a klaczka zastrzygła uszami. - Są jeszcze jakieś inne?
- Tak, dwa ogiery, jeden wielki clydesdales a drugi prawdopodobnie z nieudanej hodowli arabów - powiedział szybko Adalbert, widząc, że Saluke ma ochotę wszcząć kłótnie. Zgromił go wzrokiem i spojrzał na Jeremy'ego.
- Chcę je zobaczyć.
Poszli więc do stajni. Zatrzymali się dopiero przy boksie sporego ogiera, który jeszcze nie wydobrzał. Był chudy, lecz wysoki, a kopyta miał porośnięte bujną szczotą. Co z tego, że ogier odznaczał się ogromnymi gabarytami, skoro wyglądał jak siedem nieszczęść. Przypominał kupkę sierści i kości z dodatkiem dużych kopyt, ale Jeremy wiedział, że kiedy ogier nabierze ciała będzie naprawdę piękny.
- Jeszcze nie ma imienia - powiedział Adalbert. Jeremy zastanowił się przez chwilę, a potem uśmiechnął się do siebie, choć tak naprawdę wcale nie czuł tej radości. Nie wiedział, co dalej robić. Nawet nie wiedział, jak mógłby dać koniowi na imię. Bez Pearl już nic nie wiedział.
- Coś wymyślę dla niego - mruknął tylko i skierowali się do drugiego boksu, gdzie w kącie stał niewysoki konik o brudno-szarej sierści. Grzywę miał długą i poplątaną, a także kilka ran na boku. Kolejny przykład okrucieństwa wobec zwierząt. Ile jeszcze uratuje zwierząt, zanim ludzie zaczną je traktować należycie? Westchnął pokonany i spojrzał na ogiera, który patrzył na nich zlękniony, zapewne chcąc wtopić się w tło. Niewiele mu brakowało, ponieważ wyglądał jak cień. Widać było mu wszystkie żebra, a łopatki wystawały tak wyraźnie, że doskonale można je byłoby opisać. - Ten, jak przypuszczam, też nie ma imienia?
- Tak - potwierdził Forsyth, a Jeremy zerknął na konia z namysłem.
Naszła go nieodparta ochota, aby zrobić zdjęcie uratowanym koniom i wysłać je do Pearl z prośbą o imiona dla nich. Wiedział, że nie zignoruje jego wiadomości. Może jego samego tak, ale na pewno nie omieszkałaby napisać coś o koniach. Liczył na to, na kilka zdań od niej, napisane jej drobnymi, szczupłymi palcami. Może była to by sucha odpowiedź, ostra reprymenda lub milczenie, ale napisałby do niej...
- Czy Greg już je widział?
- Przyjedzie dziś wieczorem. - Tym razem odpowiedzi udzielił mu Nathaniel, który nie przestawał gromić go wzrokiem i wiedział z jakiego powodu. Wszyscy wiedzieli, że zranił Pearl, więc nawet nie usiłował udawać, że nie wie o co mu chodzi.
- Świetnie. Przyjdę jeszcze i porozmawiam z nim.
- Cieszę się, że w końcu wyszedłeś na słońce - szepnął stary ogrodnik, gdy wychodzili już na zewnątrz. Nate został w środku, aby zająć się Buffy.
- Nie, Adalbercie, jeszcze tego nie zrobiłem, ale wkrótce to zrobię - odpowiedział z uśmiechem na ustach. 

4 komentarze:

  1. nadrobiłam wszystkie rozdziały i powiem ci, że mi smutno... nie chce, aby się to opowiadanie skończyło, ale rozumiem. W dodatku to Jeremy powinien dostać kopa z kopyta... egoista i debil. Dziewczyna go tak kocha, ale nie, musi ją zranić... no co za buc:/ zdenerwował mnie i to bardzo! zamkowy wieśniak...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Jeremy na dworze! Nie wierzę:o no teraz to MUSI się ogarnąć i zawalczyć o Pearl!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszy mnie to, że Pearl nie była..hm, że się tak strasznie nie załamała po Jeremym i nie płakała dniami i nocami tylko tak jakby poszła do przodu. Może też nabrała doświadczenia, tego złego o facetach i teraz jest taka jakby...bez uczuć w stosunku do nich. Jednak ja nadal wierzę, że Jeremy zjawi się na weselu i będzie ją błagał o wybaczenie, matko. Tak bardzo bym chciała. <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Walka o serce Pearl to jest teraz największe marzenie ale cieszyłam bym się jak by powstała druga część tego opowiadania życie z Jeremim i dziećmi ............

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Terriblecrash, KrypteriaHG oraz Rose Perdu. Lily James oraz Beneath You Beautiful.